Saint
Vincent nie jest dużą wyspą więc się za bardzo nie śpieszyliśmy.
Andrzej chciał płynąć bezpośrednio do Kingston, by być bliżej
lotniska. Płynęliśmy więc na południe, blisko brzegu i
pokazywałem mu miejsca, które znałem z poprzedniej wizyty –
Cumberland Bay czy Wallilabou. Znane z kręcenia tam „Piratów z
Karaibów”.
Płynięcie
nie szło najlepiej. Pod brzegiem wiatru nie było, a gdy się
oddalaliśmy dmuchało silnie. Wiatr, który przyszedł poprzedniego
wieczoru nadal dokuczał.
Zmieniał
się też cel. Andrzej doczytał, ze Kingston nie jest fajnym,
bezpiecznym miejscem i zasugerował dopłynięcie do Blue Lagoon,
które to miejsce poradniki opisywały jako piękne i osłonięte
miejsce do kotwiczenia.
Zatokę,
nad którą leży Kingston, przeszliśmy na silniku. Silny wiatr wiał
nam prosto w dziób. Popełniłem błąd, bo powinienem był
dokładniej sprawdzić kotwicowisko. Niestety sterowałem i tylko
rzuciłem okiem na mapki. Serce uciekło mi do gardła w momencie
wchodzenia do laguny. Głębokościomierz pokazał 2,7, 2,3, 2,1, 2,0
metra i przytarliśmy o dno. Za chwilę raz jeszcze. Przepłynęliśmy
jednak, uffff.
Następnie
okazało się, że wokół pełno jest bojek, nie ma szans na
rzucenie kotwicy. Ceną wyjściową za dobę było 50 EC, stanęło
na 120 za trzy dni.
Jak
na razie los nie karze mnie za bardzo za popełniane błędy.
Zachowałem się jak totalny idiota nie sprawdzając dokładnie
miejsca, do którego płynąłem. Teraz za to mam dylemat jak z niego
wyjść. Najwyższa woda jest o 3-ciej nad ranem, ale wypływać w
nocy też nie chcę. Inna godzina równa się niższej wodzie. Na co
mi przyszło by liczyć centymetry pod kilem.
Tomek;
OdpowiedzUsuńPomysl o plusach. To jest byc moze doskonala szansa dostania sie na pierwsze strony gazet i przejscia na zawsze do historii Blue Lagoon..
I tym optymistycznym akcentem koncze i zycze pomyslnego zeglowania.
Andrzej