Tym
razem Wenezuelczycy kiepsko „zaparkowali”. Prawie się ocierali o
Oriona. Skoro więc już góra przyszła do Mahometa nie mogłem
odpuścić. Zagadałem rękami i doszło do transakcji wymiennej, w
której ja oferowałem dwulitrową butelkę coca-coli. Jej skutkiem
było miłe śniadanko zrobione „na szybko”, a teraz jest
miseczka z filetami w lodówce. Upaćkałem je w sosie
sojowo-musztardowym z odrobiną czosnku, pieprzem, solą i znalezioną
resztką jakiejś przyprawy do kurczaka.
Właśnie
płynę dokonać ekshumacji i wszystko pięknie usmażyć. Od
śniadania nic nie jadłem, a już po 6-tej.
Jedyne
czego żałuję to, że zapomniałem kupić jakiegoś warzywa na
surówkę.
Połowę "bestii" oddałem znajomemu. Nie mam ochoty jeść jej przez trzy dni kilka razy dziennie, no i w końcu ktoś musi za tą colę zapłacić ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz