Zaczynam
odnosić wrażenie, że najważniejsze na blogu robią się
kulinaria. No ale nie ma się co dziwić. Przygotowanie żarcia
zajmuje mi sporo czasu i wymaga sporo inwencji. Dla mnie to „twórczy
proces”, bo w zasadzie za każdym razem muszę coś nowego
wykombinować. Obejść chwilowe braki produktów, których
zapomniałem kupić. Ale o tym za chwilę.
W
Chaguaramas trochę się rozdmuchało. Jestem przekonany, że to
działanie celowe i złośliwe. Dopóki nie powiesiłem plandeki na
dziobie było cicho i spokojnie. Jak już wydałem na nią kasę to
ktoś mi chce ją podrzeć. Jak zwykle.
Wreszcie
wziąłem się za łódkę. Po gościach i pracy zarobkowej mam
niedosyt i wyrzuty sumienia, że za mało przyciskam na Orionie.
Dzisiaj jednak z chęcią i dużym optymizmem wziąłem się za
robotę. Wszystkie graty z mesy wyniosłem znowu do kabiny rufowej,
przejrzałem parę miejsc, przygotowałem miejsce na wyciągnięcie
wszystkiego z „małej kabinki”, co planuję na jutro. Myślę, że
ta chęć do działania wzięła się z porządnego posiłku.
Najlepsze śniadanie jakie miałem od przyjazdu. Precz z płatkami
kukurydzianymi, precz z kanapkami z mielonką i serem. Angela, która
dopiero wczoraj się zwodowała, przywiozła mi dzisiaj rano w
prezencie pewne produkty. Torebkę z czymś w środku i główkę
czosnku. Efekt poniżej.
Dla
mnie najważniejsze jest by krewetki były czyste. Miejscowi pokazali
mi rok temu jak to się robi i dlatego pieczołowicie wycinam im
przewód pokarmowy, czego jak zauważyłem w restauracjach nie robią.
I błąd. Moje krewetki były czyste i pyszne. Z czosnkiem, do tego chrupkie pieczywo z masełkiem (bo tylko takie miałem, a przydałaby się dobra bagietka i nie gorsze winko).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz