Muszę
zacząć tak samo – dojechałem. Do Węgorzewa. Zresztą minął
już prawie tydzień, ale z internetem było krucho. Ośrodek Róży
Wiatrów składa się z małego porciku z przycumowanymi jachtami,
dużego terenu wraz z obiektem ze stołówką i pomieszczeniami
biurowymi, kilku domków, kilku postawionych namiotów wojskowych i
wolno stojących łazienek. Pierwszy stres jakoś przetrwałem, choć
zamieszania było sporo. Mieszkam na jachcie Mak 707 wraz z dwoma
kursantami. Pozostałych dwóch mieszka w namiocie.
Maki
mają pewnie ze 30-40 lat i nie są to superjachty. Raczej dziadkowie
i mój właśnie tak się nazywa – Dziadek. Bardzo proszę bez
złośliwości, bo wśród instruktorów jestem prawie nastolatkiem.
Tylko jeden jest ode mnie młodszy.
Chłopaki
mają 15-16 lat i zaczęli się mocno starać. Początki były trudne
– gadali, marudzili, kombinowali. Teraz zasuwają jak małe
parowoziki. Uczą się, poprawiają sprawdziany cząstkowe, chodzą
zmartwieni jak im coś nie wyjdzie.
Ja
też ich nie oszczędzam. Można by powiedzieć, że stosuję metodę
kija i marchewki z przewagą kija ;-) Trochę żartuję, ale
doszedłem do wniosku, że są wystarczająco dorośli i zniosą
prawdę. Jak robią coś źle to im to mówię i ćwiczymy dalej, i
dalej, i dalej, i …
Widzą
chyba jednak, że mi zależy i to ich też motywuje.
Zobaczymy
jak im pójdą egzaminy ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz