Bawię
się w pisanie z pewnym opóźnieniem, bo modem LTE, który wcześniej
działał słabo, na koniec w ogóle mnie opuścił.
No
ale teraz jestem już w domu, korzystam ze stałego łącza, więc
powinienem się poprawić. Nie na wadze, chodzi o częstotliwość
pisania ;-)
No
to może jakaś mała retrospekcja z drugiego turnusu. Kadra chyba
była fajniejsza. Koledzy instruktorzy z pierwszego turnusu, starzy
wyjadacze, zrobili się bardziej otwarci, zaczęli doceniać starania
młodziaka. Młodziak, czyli ja, też poczuł się swobodniej i
bardziej pewnie i zaczął lekko walczyć o jedyną słuszną
polityką szkolenia. Tzn. jedynie słuszną w jego, czyli mojej
opinii. Nowi instruktorzy byli fajniejsi od tych, którzy wyjechali.
Przynajmniej większość, bo zgniłe kukułcze jajo też się
trafiło.
Mam
nadzieję, że uda się przez jakiś czas podtrzymywać te kontakty.
Sławek z Chełma, Maciek z Pabianic, dwóch rudych, którzy chcieli
ukryć wredotę goląc się na łyso – Jurek i Grzesiek. Było
zabawnie, bo w zasadzie każdy powód, a nawet jego brak był
pretekstem do szydery. Na szczęście większość chłopaków miała
dystans do siebie i otoczenia, więc nikt się nie obrażał.
Co
do kursantów - nawet nie wyszło tak bardzo źle – choć ogólnie
przez załogę przeszło razem 6 osób. Stały trzon stanowiły
dziewczyny – Patrycja i Kamila, którym na początku towarzyszyli
Dominik i Marcin posiadający już stopień żeglarza. To właśnie
stanowiło problem, gdyż chłopaki nie mogli uczestniczyć w
egzaminie, a załoga powinna być zgrana. Dlatego na 3,5 dnia przed
egzaminem dostałem chłopaków z innej łodzi – Krzysztofa i
Konrada. Byłem przekonany, że podciągną mi dziewczyny, bo na
codziennych spotkaniach instruktorów z KWŻ-tem słyszałem o nich
same superlatywy. Zdziwko mnie chapnęło jak pierwszego dnia chłopak
zrobił rufkę zaczynając od bajdewindu. Komend przy zwrotach nie
znali również, węzłów podobno nikt ich nie uczył, itd. itp.
Trochę mnie to podłamało, bo okazało się, że ta zmiana jednak
nie jest korzystna dla dziewczyn. Nie było jednak czasu na
rozpamiętywanie, musieliśmy po prostu przycisnąć.
Wszystkich
bardzo polubiłem, choć na początku założyłem, że nie będę
się zbyt angażował. Dziewczyn zazdrościli mi instruktorzy z
innych łodzi. Spokojne, poukładane, zdecydowane zdobyć patent. Nie
rozłaziły się po obozie, nie trzeba było ich nigdzie szukać.
Początkowo podchodziły do nauki teorii trochę z rezerwą, później
cisnęły. Węzłów uczyły się przy czołówkach po nocy, wiążąc
linki na butelkach mineralnej.
Co
do chłopaków to ….. trudniejsza sprawa. Obaj byli bardzo mili i
sympatyczni, ale ….. . Krzysiek, pływający wcześniej, był
bardzo odpowiedzialny i starał się jak mógł. Pomocny i nie
sprawiający kłopotów. Konrad
natomiast miał swoje wyskoki. Pisał o tym nie będę, ale parę
razy podniósł mi ciśnienie. Umiał jednak powiedzieć przepraszam,
co dobrze rokuje. Kto był to wie, a kogo nie było wiedzieć
dlaczego nie musi. O jego egzaminy obawiałem się najbardziej.
Nie
ma się jednak co rozwodzić – wszyscy zdali. No i rozczulili mnie
na koniec. Przyszli w czwórkę, jak prawdziwa załoga, podziękowali,
nawet pomyśleli o prezencie – dostałem loda magnum. Powiedzieli,
że zdali dzięki mnie doceniając moje codzienne ględzenie na
łodzi, ciągłe dążenie do poprawiania manewrów, setki razy
przypominane komendy, tłumaczenie, uwagi. A myślałem, że mnie za
to znienawidzą. Zresztą nie tyko za to, bo jak wszyscy wiedzą
charakter to ja mam raczej cholerycznie nieumiarkowany, a kijek
przedkładam nad marchewkę.
Poniżej
zdjęcie całej czwórki.
Od
lewej (pomijając tego gościa z lodem ;-) - Konrad, Patrycja, Kamila
i Krzysztof.
P.S.
Zapomniałem powiedzieć – wachta nazywała się „2-gi Korpus pod
dowództwem gen. Andersa”. Może nie oddaje to do końca prawdy
historycznej, ale było mi miło. Osobiście sugerowałem by był to
„kapral Anders” co by było bliższe prawdy i bardziej "szczypało",
ale nie zmienili. Dobre dzieci, ludzkie, nie dokuczały za bardzo.
Jeżeli
pomyliłem nazwę wachty, a przeczytacie to, dzieciaki, to mnie
poprawcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz