piątek, 3 kwietnia 2015

Doniesienia z frontu – I znowu Trynidad (183)

Wróciliśmy. Nareszcie, bo robota przez te wyjazdy stoi. Niby niedaleko, ale nie lubię tego bo zawsze pod fale i pod wiatr. Bez względu na to czy na północ, czy na południe.
Załogant jak zwykle się za bardzo nie starał i to co ja zyskałem pilnując wiatru, on na swojej zmianie tracił. Mieliśmy jednak trochę szczęścia bo jakieś 20 mil od Trynidadu prąd gwałtownie osłabł, a wiatr zawiał trochę bardziej z północy. Pozwolił nam to nadrobić straconą wysokość. Znowu się przekonałem, że jak nie postawię sporych żagli to płyniemy wolniutko. Gdy wszystko zaczyna „trzeszczeć” idziemy ładnie.
Ponieważ oczywiście zbieraliśmy się cały dzień, w nocy żagli było mało to i dopłynęliśmy pod wieczór i żeby nie szlajać się po kotwicowisku po ciemku, stanęliśmy w Scotland Bay.
Ile ja się nasłuchałem jak tam fajnie, jaka czysta woda, ile ryb, itd., itp.. Okazało się jak zwykle, że widoczność pod wodą jest tak ze 3 metry, fakt, cisza od wiatru, ale lokalesi lubią tam pobalować, więc muzyka dudni, rybę widziałem jedną, ale za to tak prawie metrową barrakudę. Nawet chciałem ją strzelić, ale oczywiście moja kusza była gdzieś zakopana, a kusza Herberta może dobra jest na langusty, ale nie na dużą rybę. Jaką może mieć siłę i prędkość jak naciągam ją bez kłopotu jedną ręką. Tak, że rybka lekko się uchyliła i powoli, bez emocji odpłynęła.
A nam pozostaje powrót do korzeni, czyli od jutra wracamy do roboty. Na początek muszę powalczyć z tym kabestanem, a później z hydraulicznym układem sterowania.Coś mi się wydaje, że przepuszcza.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz