Udało
mi się, jeszcze przed ruszeniem z Union, uzyskać od Oli
zapewnienie, że spróbuje posterować, trochę mi pomóc. Ważna
sprawa, bo na moim „madejowym” siedzisku sternika dupa zaczyna
boleć już po godzinie.
Ruszyliśmy
jak zwykle po wyznaczonym sobie czasie (nie później niż do 10-tej)
czyli około 11.30-ci. Jak zwykle z powodu miejscowych urzędników.
Najpierw otworzyli biuro prawie godzinę po czasie, później się
okazało, że jeszcze nie ma jakiegoś dupka, który ma coś
podstemplować i musimy zasuwać na lotnisko po tą cholerną
pieczątkę. Co prawda do lotniska 10 minut pieszo, bo hektarów to
ono nie zajmuje, ale nadal strata czasu.
Plan
był dwojaki – albo staniemy na Grenadzie, by przespać się kilka
godzin i ponownie ruszymy przed północą, albo płyniemy
bezpośrednio. Żeglowało się dobrze, łódka szła ładnie nawet
przy bardzo zrefowanych żaglach (jak zwykle na specjalną prośbę
Oli), ale z nauki sterowania wyszły nici. Po prostu Ola poczuła zew
wędkarski i oprócz puszczenia za rufą linki z przynętą
postanowiła również zanęcić. Po wielu miesiącach na wodzie,
pływaniu na mniej lub bardziej rozfalowanym morzu rozchorowała się.
Oddała rybkom wszystko co miała w żołądku, a później próbowała
oddać nawet to czego nie miała. Gwoli prawdzie muszę podkreślić,
że pomimo tego, gdy nie mogłem odejść od steru i potrzebowałem
jakiejś pomocy, dzielnie wstawała i robiła co trzeba. Ja z kolei
starałem się jej nie nadwyrężać.
Dopływając
do Grenady stwierdziliśmy, że jesteśmy tam za późno i
musielibyśmy cumować po zmroku. Zabrakło właśnie około godziny
:-(. Nie był to żaden problem, i tak musieliśmy zaliczyć ze
względu na odległość nocne pływanie. Trochę obawiałem się jak
wysiedzę i czy wytrzymam cały dzień i noc prze sterze, ale w
zasadzie jakie miałem wyjście. Ola leżała, ale nie mogła zasnąć,
więc, gdy pod koniec nocy nawet ból pleców i tyłka nie
powstrzymywał mnie od przysypiania, próbowała zmuszać mnie do
rozmowy. Nie znoszę tego stanu kiedy jestem tak zmęczony, że
odlatuję z otwartymi oczami gdy tylko przestaję być skupiony na
tym co robię i pomyślę o czymś innym. Mózg podsuwa wtedy dziwne
obrazy, buduje scenariusze, a jedynym potwierdzeniem i jednocześnie
dowodem, że znowu się odleciało jest łopot żagli i dziwny kurs.
Świt
przyniósł orzeźwienie i Trynidad daleko na horyzoncie. Wracaliśmy
prawie jak do siebie, przecież spędziliśmy tu poprzednio półtora
roku.
Witaj Tomek
OdpowiedzUsuń"Wpadłem" na Twojego bloga przypadkowo, ale (co w podobnych przypadkach rzadko mi się zdarza) przeczytałem go całego. Czując bratnią duszę na początek piszę słodko - "ładnie, pięknie, świetnie". Chociaż gdyby nowa znajomość miała się zadzierzgnąć, to spodziewaj się i cierpkich, do których, jak czytam, zdradzasz szczególne upodobanie.
Zapraszam na mojego bloga. Będziesz z grubsza wiedział z kim masz do czynienia - i odezwij się, jeśli uznasz że warto.
Serdecznie pozdrawiam Was oboje. Z uszanowaniem Michał Maciejko Gdynia.
http://jachtmotorowy.blogspot.com
Cześć Michał, fajnie, że się odezwałeś. Wszedłem na Twojego bloga, ale tylko rzuciłem okiem. Tak z ciekawości, bo musimy lecieć i już plecy od siedzenia na betonie przed sklepem w Peak-u bolą. Zresztą "liming" czeka ;-)
UsuńTak na poważnie to cieszę się z linka. Zdaje się, że chociaż inne miejsca to tematyka raczej bratnia.
Pozdrawiamy serdecznie,
Tomek i Ola
Tomek;
OdpowiedzUsuńMusze przyznac ze jak czytam twoje wpisy to az sie lezka w oku kreci i zal serce sciska ze juz nie plywamy z wami.
To wszystko brzmi tak znajomo jak np. dziwne lopotanie zagli przy zejsciu z kursu co mi sie czasami lub nawet czesto zdarzalo.
Zalujemy ze juz nie plywami z wami. Niestety 2 tygodnie to stanowczo za malo na zeglarskie wakacje szczegolnie po 30 latach przerwy.
Teraz musimy zyc waszymi wpisami i przygodami troche zazdroszczac wam tego wszystkiego o czym piszesz o zeglowaniu z wyjatkiem napraw oczywiscie, bo jak sam wiele razy mowiles do robot bosmanskich raczej sie nie nadaje.
Trzymajcie sie i powodzenia na Trynidadzie z zakupami.
Andrzej
Andrzejku, może i "bosmanka" nie jest Twoją najsilniejszą stroną, ale za to tak sobie wszystko poukładałeś, że być nie musi. I dobrze.
UsuńSterowanie natomiast szło Ci bardzo dobrze, co ma tym większe znaczenie, że Oriona steruje się trudno.
Fakt faktem, że gdy sobie przypomnę jak nie mogłeś wybrać szota bo na nim stałeś, a za jakiś czas ustrzegłeś się przed powtórzeniem tego błędu i tylko na nim siedziałeś, to też mi się łezka w oku kręci. Nawet niejedna ;-)))))). Pozdrawiamy
Doskonale pamietam te epizody jak rowniez wiele innych podobnie fajnych.
OdpowiedzUsuńMysle ze obserwowanie moich niektorych wyczynow na twojej lodce powinno dac ci natchnienie do napisania dalszej czesci scenariusza do filmu, ktory ogladalismy w dziecinstwie; Dobry wojak Szwejk.