niedziela, 1 marca 2015

Doniesienia z frontu – Saint Lucia, Anse La Raye, Marigot Bay (170)

Wiatr dopisywał ;-), cieszyłem się więc z dwóch refów. Musieliśmy iść dość ostrym bajdewindem (czego dżentelmeni podobno nie czynią ;-) biorąc pod uwagę prąd pomiędzy wyspami, a i tak trochę nas wyniosło na zachód. Traciliśmy wysokość głównie wtedy gdy naprawdę przywiewało, a nie chciałem „piłować” łódki. Odpadałem wtedy trochę.
Poszło jednak nieźle i na koniec wylądowaliśmy w Anse La Raye. Na brzeg nie wychodziliśmy, nie mieliśmy odprawy, miasteczko wyglądało na nieciekawe (później okazało się, że jest to jedna z „atrakcji turystycznych” pod szyldem „wioska rybacka”).
W między czasie Andrzej zdecydował, że jednak chciałby się tu spróbować odprawić i zatrzymać na trochę. Przed przyjazdem wysłał kilka zapytań na by dowiedzieć się, czy Susan dostanie wizę wjazdową mając indonezyjski paszport, ale nigdy nie dostał odpowiedzi. Rano cofnęliśmy się więc do Marigot Bay. Kotwicę rzuciliśmy zaraz po lewej stronie od wejścia na 6-7 metrach. Coś mi się nie podobało więc wszedłem do wody by zobaczyć jak trzyma. Nie trzymała. Na dnie sporo jakichś kamieni, korali, ale dno twarde. Na dodatek kilka metrów dalej była granica toru wodnego i duży spadek głębokości. Zrobiliśmy drugie podejście, było lepiej, ale nie dobrze. Kotwica nie trzymała najlepiej. W końcu się wpieniłem, zanurkowałem i zablokowałem ją między dwoma kamieniami.
Przy okazji doszło też do małej nieprzyjemności. Wracając zauważyłem na dnie jakąś rurę czy bal owinięty liną. Oczywiście wyobraźnia zagrała, już widziałem części starego, zatopionego żaglowca. Zanurkowałem i ….....
Wersja 1 – ….. zobaczyłem szary, ogromny cień przemykający pod wodą. Od razu zrozumiałem, że jestem w niebezpieczeństwie. Cień zbliżył się z błyskawicznie i zamienił w ogromnego rekina. Zaatakował natychmiast, zdążyłem wyciągnąć nóż z pochwy na łydce, ale nie miałem czasu nic zrobić. Jedynie zasłoniłem się jedną ręką, drugą wyciągając przed siebie. Poczułem jak straszliwe szczęki wgryzają się w mój palec. Szczęśliwie druga ręka trafiła na oko bestii, a jak wiedzą wszyscy, którzy czytali o przygodach Tomka Wilmowskiego, rekiny tego nie znoszą. Potwór zrezygnował i po jednym ruchu ogona zniknął.
Wersja 2 - ….. gdy próbowałem to podnieść coś mnie użarło w palec. Sądząc po rankach dookoła, w tym jednej niemiło głębokiej, mogę wnosić, że nie było to nic fajnego. Może jakaś mała murenka żyjąca w tej rurze. Nie wiem, nie widziałem, natomiast palec krwawił obficie. Andrzej opatrzył mi go na łódce, goi się szybko.


Odprawa poszła prawie sprawnie. Trochę czepiali się Susan, chcieli dać jej wizę, ale nie mieli pieczątki, kazali jechać do Kingston. Później zmienili zdanie, powiedzieli, że nie musi mieć stempla w paszporcie, ale kasy za wizę nie oddali ;-)
Standardowo Andrzej i Susan stali się animatorami zwiedzania. Poczytali w swoich mądrych podróżniczych książkach, pogadali z kierowcami busów i ustawili zaplanowali cały dzień. Najpierw mieliśmy zrobić podejście pod Grand Piton, jedną z charakterystycznych gór St. Lucia. Oczywiście Ola wykazała się zdrowym rozsądkiem, ale ja dałem się namówić. Chodzić na łódce to ja za bardzo nie mam gdzie, więc brak treningu uwidocznił się bardzo szybko. Wszedłem w zasadzie siłą woli. 


Trasa jest tam bardzo stroma i urozmaicona, pełna skał i korzenia jedna trzecia turystów nie dochodzi do końca rezygnując po drodze. Widok na południową część wyspy rekompensuje trudy.


Ponieważ zdrowo się zmachaliśmy musieliśmy trochę odpocząć, zaaplikowaliśmy więc sobie regeneracyjną kąpiel w błocie. Błoto pochodziło z wulkanu Mount Soufriere, który szczęśliwie nie wybuchł już od 300 lat. Lawy też nie było widać, jedynie wydobywające się opary o zapachu zgniłych jaj przypominały o jego ciągłej aktywności.
Najpierw należało wejść do specjalnie przygotowanego niby-baseniku, przez który przepływała gorąca, podgrzana przez wulkan woda. Następnie należało się natrzeć błotkiem, które obsługa przynosiła w wiadrach. Do wyboru były dwa kolory, co rozbudzało w niektórych ciągoty artystyczne. Można by było kręcić horrory o zombie bez dodatkowej charakteryzacji.

 Następnie należało zaczekać aż błotko wyschnie, po czym spróbować spłukać je w basenie numer jeden, lub pod prysznicami. Słowo klucz to „spróbować”. Nawet po długich staraniach i wzajemnej pomocy ręczniki przy wycieraniu stawały się czarne.
Cóż nam więc pozostało? Trzeba było poszukać miejsca z większym ciśnieniem wody niż rachityczne kraniki spod wulkanu - czyli następnego wodospadu. Tym razem woda była zimna. Spadając z dużą prędkością uderzała w uszy tak mocno, że trzeba było je zakrywać. Błotko jednak, przynajmniej w większej części zostało wypłukane ;-)


Postanowiliśmy zakończyć dzień kolacją w jakiejś lokalnej restauracji, takiej dla tubylców. Obawiam się, że nasz przewodnik nie był w stanie tego zrozumieć. Pytania o „lokalną” restaurację skutkowały nieodmiennie kierowaniem nas do lokali w marinie. W końcu, chyba na odczepnego, pokazał nam knajpkę zapewniając, że mają dobre i tanie jedzenie. Poszliśmy tam pod wieczór. Okazało się, że napis „restauracja” pochodzi z zamierzchłej przeszłości, prowadzą tylko drinki. Na przeciwko była natomiast buda, niezbyt czysta, w której serwowano jedzenie. Wybór był pomiędzy kurczakiem, a jego skrzydłami. Zaryzykowaliśmy. Co tu opowiadać – było duża, a do kibelka pogoniło mnie tylko raz. Czyli sukces, choć nie oszałamiający ;-)
Marigot Bay mnie nie zachwyciła. Wszystko przyszykowane pod grube portfele. Dużo jachtów podpływa wieczorem i wypływa rano. Jednak kotwicowisko jest niewielkie, z twardym dnem i trzeba pilnować by ktoś nie stanął nad naszą kotwicą.




1 komentarz:

  1. Tomek;
    Mysle ze musze przeslac trzecia wersje ktora jak obaj wiemy jest blizsza prawdy.
    Palec zraniles sobie nie w Marigot Bay walczac z rekinem ale w czasie karnawalu na Dominice.
    Karnawal zawsze oznacza rum, panienki i taniec na ulicach.
    Po prostu wypiles za duzo rumu i jako ze Ola cie na chwile sposcila z oka- chciales sie bardziej " zaprzyjaznic" z jedna z tych laseczek.
    Przy twoim pechu- you simply found a razor in the pu..y. I to cala historia.
    W sumie to moglo byc jeszcze gorzej bo mogla to byc przeciez inna bardziej wrazliwa czesc ciala. Tak ze nie mozesz w sumie narzekac.
    Andrzej

    OdpowiedzUsuń