Na początek nasze baterie. Nie mam pojęcia co to spowodowało.
Dość
szybko wdrożyliśmy się do codziennych obowiązków. Rano jest
trochę leniwie, ale za to zasuwamy do zmroku. Wyznaczyliśmy sobie
kilka frontów robót by czasu nie tracić i gdy np. żywica podsycha
dłubać przy czym innym. Skupiamy się głównie na pontonie –
przechodzi gruntowny przegląd, akumulatorach i elektryczności –
trzeba jakoś przecież żyć po zachodzie słońca, sprzątaniu pod
pokładem – przez dwa miesiące wszystko jakoś „zarosło” i
przygotowaniu pokładu dziobowego do zamocowania knag oraz windy
kotwicznej.
Niby
wszystko posuwa się do przodu, ale przytrafiające się
niespodzianki trochę nas opóźniają. Dziś rano okazało się na
przykład, że nie stwardniała żywica, którą naprawiałem
popękaną pawęż pontonu. Dzień więc zaczęliśmy od wyciągnięcia
wszystkich naszych żywic, porobieniu prób, czyli wymieszaniu
składników według zaleceń producentów i …. czekamy czy zżelują
właściwie. A robotę trzeba wykonać raz jeszcze :-(
Na
ląd dostajemy się dzięki uprzejmości kolegów, nie możemy jednak
zbytnio ich wykorzystywać, więc brak pontonu rzutuje na inne
czynności - nie możemy odebrać regulatora paneli słonecznych,
wywieźć starych akumulatorów, może pożyczyć na razie innych,
działających. No, ale jak przypomnę sobie ile razy dziennie przed
wyjazdem musieliśmy go dopompowywać, to te chwilowe niedogodności
stają się jakby łatwiejsze do przezwyciężenia.
Nie
ruszamy się też na razie z Zatoki Zatopionej Szpachelki. Po
pierwsze nasz przyszły (mam nadzieję;-) pracodawca jeszcze na
Martynikę nie dotarł, a po drugie nie mamy dość energii by
zakręcić naszym 400-tu kilogramowym silnikiem. Nic nam nie
pozostaje, musimy skupić się na problemach bieżących.
Dzisiaj
dowiedziałem się, że klamka zapadła. Andrzej kupił bilety na
Dominikę i 14-tego lutego będzie już na miejscu. Wbrew pozorom to
nie za wiele czasu na przygotowania. Upssss
Cześć
OdpowiedzUsuńDaj mi jakiś swój adres mailowy bo takie pisanie do komentarzy jest durne.
Co słychać to się nie pytam, bo podglądam blog więc, mniej więcej, wiem.
Przyszło mi do głowy, że może zamiast pontonu wyklepał byś sobie dinghy ze sklejki? planów w sieci jest do cholery i do tego darmowych. Zresztą na coś w rodzaju optymista nie trzeba wielkich planów.
Napisze do ciebie gość - Olek Hanusz. Zamierza w lutym przepłynąć na otwartej dinghy Atlantyk. Szukał pomysłu na to jak przechować lódkę do następnego sezonu, bo chce trochę popływać po Karaibach. Powiedziałem mu żeby napisał do ciebie. Znasz miejscowe warunki, może będziesz mógł mu pomóc.
Nie wiem czy kontrolujesz budżet tak dokładnie, wiesz może ile was kosztowało życie przez te dwa lata? W sensie - samo życie, bez remontu jachtu. Ciekawym, jak teoria sprawdza się w praktyce.
Trzymajcie się.
Leszek
Adres już przesłałem. Myślałem o czymś typu optymist/kadet jak również o zbudowaniu pływadła na bazie dna od jakiegoś starego pontonu. Na razie jednak priorytety są inne.
OdpowiedzUsuńPana Olka Hanusza zapraszam do kontaktu. Jeżeli będę mógł to z przyjemnością pomogę.