No
to się zaczęło. Ostatnie dni w Polsce były wyjątkowo gorące,
choć zima za oknem. Nie wyrabialiśmy się, spaliśmy po parę
godzin, ale i tak ostatniego dnia dotarliśmy do domu około 24-tej.
Pakowanie polegało na wrzucaniu wszystkiego byle jak do toreb i
plecaków, ale na busika na Okęcie odjeżdżającego z Kaliskiej o
02.15 zdążyliśmy. Syn dowiózł nas o 02.09.
Oczywiście
z transportem lotnisko – Le Marin, a następnie na Oriona też
dałem plamę. Pisałem do chłopaków późną nocą, gdzieś koło
4-tej, i coś mi się pomieszało – wszystkich umówiłem na 7-go
stycznia zamiast na 6-go. Szczęśliwie spotkaliśmy w samolocie
bardzo sympatyczną polską rodzinę lecącą na czarter i dzięki
ich uprzejmości dotarliśmy do Marin.
Następnie
zdziwiliśmy się lekko, że żaden ponton na nas nie czeka. Znowu
mieliśmy szczęście. Karol, zaskoczony, że już jesteśmy,
załatwił jednak przerzucenie nas na łódkę. Dziękować
opatrzności bo inaczej byśmy spali gdzieś w marinie pod ścianą.
To
jednak nie są najgorsze z wiadomości. Już po przyjeździe okazało
się, że napięcie na akumulatorach to 6 voltów. Sprawdziłem
baterie – dwie żelowe, na które najbardziej liczyłem, które do
wyjazdu sprawowały się najlepiej, miały popękane większość
cel. Nigdy niczego takiego nie widziałem. Aktualnie próbuję
reanimować to co zostało z akumulatorów kwasowych, ale rokowania
nie są najlepsze. Napięcie podczas ładowania wzrasta do 13 voltów,
ale po rozłączeniu spada do 11-tu. Zdaje się, że to już śmierć
techniczna.
Następnym
problemem okazał się ponton. Kleję go już dwa dni, na razie od
spodu gdzie jest poprzecierany na narożnikach. Jutro go obrócę i
poszukam dziur właściwych, tych, którymi schodzi powietrze. Nie
wiem ile zajmą te wszystkie naprawy, ale do tego czasu jesteśmy
trochę udupieni. Korzystamy z uprzejmości kolegów, którzy
szczęśliwie wrócili na swoje łódki i zabierają Olę na zakupy.
Mnie też te dwa dni na pokładzie nie wyszły na dobre, parę godzin
na słońcu i mógłbym grać Geronimo bez charakteryzacji ;-)
Pogorszyła
się też w Marin sytuacja z internetem. Trudno znaleźć działający,
a jak już to co chwila się wywala. Czekamy z utęsknieniem na kartę
od Andrzeja, który właśnie opuścił Karaiby, ale ponieważ wyśle
nam ją z Polski pewnie potrwa z miesiąc zanim ją odbierzmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz