niedziela, 11 stycznia 2015

Doniesienia z frontu (157)

No to się zaczęło. Ostatnie dni w Polsce były wyjątkowo gorące, choć zima za oknem. Nie wyrabialiśmy się, spaliśmy po parę godzin, ale i tak ostatniego dnia dotarliśmy do domu około 24-tej. Pakowanie polegało na wrzucaniu wszystkiego byle jak do toreb i plecaków, ale na busika na Okęcie odjeżdżającego z Kaliskiej o 02.15 zdążyliśmy. Syn dowiózł nas o 02.09.
Oczywiście z transportem lotnisko – Le Marin, a następnie na Oriona też dałem plamę. Pisałem do chłopaków późną nocą, gdzieś koło 4-tej, i coś mi się pomieszało – wszystkich umówiłem na 7-go stycznia zamiast na 6-go. Szczęśliwie spotkaliśmy w samolocie bardzo sympatyczną polską rodzinę lecącą na czarter i dzięki ich uprzejmości dotarliśmy do Marin.
Następnie zdziwiliśmy się lekko, że żaden ponton na nas nie czeka. Znowu mieliśmy szczęście. Karol, zaskoczony, że już jesteśmy, załatwił jednak przerzucenie nas na łódkę. Dziękować opatrzności bo inaczej byśmy spali gdzieś w marinie pod ścianą.
To jednak nie są najgorsze z wiadomości. Już po przyjeździe okazało się, że napięcie na akumulatorach to 6 voltów. Sprawdziłem baterie – dwie żelowe, na które najbardziej liczyłem, które do wyjazdu sprawowały się najlepiej, miały popękane większość cel. Nigdy niczego takiego nie widziałem. Aktualnie próbuję reanimować to co zostało z akumulatorów kwasowych, ale rokowania nie są najlepsze. Napięcie podczas ładowania wzrasta do 13 voltów, ale po rozłączeniu spada do 11-tu. Zdaje się, że to już śmierć techniczna.
Następnym problemem okazał się ponton. Kleję go już dwa dni, na razie od spodu gdzie jest poprzecierany na narożnikach. Jutro go obrócę i poszukam dziur właściwych, tych, którymi schodzi powietrze. Nie wiem ile zajmą te wszystkie naprawy, ale do tego czasu jesteśmy trochę udupieni. Korzystamy z uprzejmości kolegów, którzy szczęśliwie wrócili na swoje łódki i zabierają Olę na zakupy. Mnie też te dwa dni na pokładzie nie wyszły na dobre, parę godzin na słońcu i mógłbym grać Geronimo bez charakteryzacji ;-)

Pogorszyła się też w Marin sytuacja z internetem. Trudno znaleźć działający, a jak już to co chwila się wywala. Czekamy z utęsknieniem na kartę od Andrzeja, który właśnie opuścił Karaiby, ale ponieważ wyśle nam ją z Polski pewnie potrwa z miesiąc zanim ją odbierzmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz