Trochę postraszył nas (i nie tylko nas) huragan Gonzalo, najsilniejszy z tych, które przeszły w pobliżu. Szczęśliwie tylko "musnął" Martynikę, ale dalej na północy narobił sporego zamieszania.
Wiatr dochodził do 125 węzłów, czyli jakieś 230 km/godz.. Gdyby tak dmuchnęło u nas to wszyscy z zatoki przenieśliby się na ląd ;-) I to w ekspresowym tempie.
Nasz wiekowy Asus dotarł do kresu swojego komputerowego życia. Po tym jak padła część klawiatury, permanentnie wyłączyło się wiifii, teraz przestał się odpalać. Próbuje niby, ale bez skutku. Naprawiać już go nie będziemy - sentyment i porywy serca muszą ustąpić kalkulacji ekonomicznej ;-) Dobrze, że kolega z Anglii obiecał poszukać jakiegoś rozwiązania tzn. sprzętu zastępczego. On wie, że go biorę tak trochę pod włos w tym momencie, ale pewnie mi to wybaczy ;-)))))))
Zastaliśmy się w Marin, ale dzisiaj zdecydowanie ruszamy tyłki i znowu przenosimy się na 5 dni do Świętej Anki. Znowu ryby (pływające wokół i nie dające się złapać), czysta woda (do której nie za bardzo mam czas wchodzić), słońce (nagrzewające wnętrze jachtu do 40 stopni, co przy pracy jest boskim uczuciem). No raj, po prostu raj :-))))))
Jeszcze kilka zdjęć strasznego i groźnego oceanu.
Le Marin o świcie.
Le Marin o zachodzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz