środa, 24 września 2014

Doniesienia z frontu (141)

Ponieważ praca stoi jak pewna wieża w Paryżu postanowiłem poszukać tematów zastępczych, pod warunkiem, że pozytywnych. Wyboru dużego nie miałem, więc zmuszony jestem podnieść rangę ostatniego sukcesu na polu cyfryzcji Oriona. Jak kiedyś nadmieniłem (chyba) wzbogaciliśmy się o tablet. Ola jako amatorka wszystkich nowinek i zapoznana znawczyni elektroniki (pracowała przecież jakiś czas przy testowaniu telefonów w Chipping Warden;-) natychmiast przejęła go pod swoje opiekuńcze skrzydła. Grzebie przy nim, grzebie, więc ja spodziewam się, że jak zapytam co jak zrobić to natychmiast mi odpowie. Niestety moja legendarna cierpliwość wystawiana jest w takich przypadkach na ciężką próbę. Nie, nie powiem, że dzieje się tak często, będę szczery - tak dzieje się zawsze.
Dzisiaj w ramach przerwy w lenistwie poprosiłem grzecznie o pomoc (czyli zrobienie za mnie) przy przekopiowaniu plików z blogowymi postami z kompa padliny na tablet właśnie. Patrzyłem ze słusznym poczuciem niższości jak moja dzielna żona w skupieniu coś tam smaruje palcami po ekranie. Do momentu kiedy poinformowała mnie - nie da się.
Jak to się nie da jak się da? Co się nie da? Musi się dać!!! Daj no mi tutaj ten technicznie zaawansowany sprzęt - zażądałem, a twój drogi, uzdolniony wszechstronnie mąż pokaże ci jak to się robi!
Wszyscy, którzy znają mnie lepiej wiedzą, że smykałkę do komputerów i wszelakiej elektroniki odziedziczyłem po przodkach, bardzo dalekich przodkach ;-(przynajmniej według teorii Darwina;-). Najlepszym tego przykładem było chociażby zainstalowanie linuxa na windows'a, co zaskutkowało permanentną utratą wszystkich danych jak i komputera.
Nie byłem zatem zdziwiony obserwując ukradkiem Olę jak zbiera wokół mnie co cenniejsze przedmioty, a wszystkie ściany, narożniki, twarde krawędzie okłada poduszkami i kocami. Następnie pozamykała na głucho wszystkie otwory w sterówce marudząc o prewencji i o tym, że elektronika nie lubi wody, szczególnie tej morskiej.
Zdziwiony nie byłem, ale jednak poczułem się urażony tą niewiarą w moje heroiczne opanowanie i niemierzalną cierpliwość. Pomyślałem sobie - kobieto, puchu marny, pełna zwątpienia niedoskonała istoto, ja wpierw uczynię - ty uwierzysz. Może nawet niechcący coś powiedziałem na głos bo Ola, niezrażona, nie wykazując żadnej empatii, zaczęła coś mówić o wcześniejszych doświadczeniach itd. Nieważne, nie będę przecież podkreślał wad kobiecych, bądźmy dżentelmenami.
Szczegóły techniczne pominę żeby nikogo nie zanudzać i od razu przejdę do wyników - udało się. Szanowna małżonka była w szoku. Szczęka jej opadła i roztrzaskała się o pokład jak fortepian Chopina, gdy to jako ideał sięgał bruku. Tenże huk szczęśliwie wyrwał ją jednak z odrętwienia i przywrócił do rzeczywistości. Pozwolił też na właściwą ocenę mojego sukcesu, a co za tym idzie przyznanie mi dożywotniego tytułu Mistrza Galaktyki, Wszechświata i Łódki Orion w Obsłudze i Serwisowaniu Komputerów. Wreszcie zostałem doceniony!
P.S. Po zastanowieniu zmieniłem zdanie, przejrzałem jej chytry plan, nie pójdzie jej tak łatwo - jutro abdykuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz