Tak mieliśmy dosyć tej naszej ciągłej dłubaniny, że postanowiliśmy odpocząć. Wybraliśmy wersję najprostszą (choć każde wyciągnięcie naszych dwóch łańcuchów nie jest proste, bo jeden muszę wytargiwać ręcznie) i popłynąć do Sainte Anne.
Plan był, że zwiniemy się w sobotę rano i czekaliśmy na to cały tydzień marząc o kąpielach w czystej wodzie. No, ale przecież nie planujemy tego zbyt często, więc ..... nie mogło się udać. Już w nocy z czwartku na piątek zaczęło lać i lało całą noc. Przynajmniej nałapaliśmy wody ;-). Za dnia natomiast przyszło zachmurzenie i nietypowy wiatr z południa. Siedzieliśmy jak na szpilkach mierząc wzrokiem odległość od naszego słynnego wraku. Gdy wiatr osłabł i zagrożenie minęło pojechaliśmy na internet i sprawdziliśmy pogodę. Cały archipelag w promieniu pewnie kilku setek mil skąpany był w chmurach. Jak na relaks to nie najlepsza pogoda, ale i tak zdecydowaliśmy się płynąć. Ktoś miał jednak inne plany co o naszego wyjazdu. Gdy wróciliśmy wieczorem okazało się, że na łódce napięcie spadło do 11 voltów. Akumulatory były całkowicie rozładowane. Nie mam pojęcia dlaczego.
Jest sobota rano, jedyne co mogę zrobić to ponownie wszystko pomierzyć, posprawdzać, poprzepinać. Sainte Anne może wypali za tydzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz