No, może to tak nie do końca prawda, że powrócił, ale na pewno przypomniał o sobie. Starając się robić wszystko co możliwe przed poniedziałkowym wypłynięciem, zauważyłem spękaną farbę nad bulajem po prawej stronie sterówki. Pomyślałem, że nie ma sensu dopuszczać do sytuacji by woda tam zaciekała, bo za jakiś czas naprawa może stać się poważniejsza, a teraz wystarczy kosmetyka. Pomyliłem się. Ten czas już nadszedł. Gdy próbowałem usunąć spękaną farbę okazało się, że sklejki pod nią nie ma. Jest natomiast piękne, acz nie zamieszkałe termicie gniazdko. Pamiętam przy rozbieraniu pokładu, że widziałem te bestie jak ganiały się w tej okolicy, ale sądziłem, że to tylko ich droga szybkiego ruchu, a tu okazuje się, że założyły sobie parking, z motelem na dodatek. Efektem jest uszkodzenie belki i sklejek do niej przylegających.
Na początku zamierzałem zakleić dziurę folią i popłynąć z takim wywietrznikiem. Jednak to nie był dobry pomysł. Jeżeli sklejka i drewno by namokły musiałbym je suszyć przez wiele dni, a nikt mi nie zagwarantuje, że nie będzie padać. Z drugiej strony nie mogę otwierać następnego frontu robót i zacząć naprawiać pilot house tak jak powinienem. Jednym słowem dłubię się z tym już dwa dni, wycinając mozolnie dłutem uszkodzenia i dopasowując "wstawki". Jest to prowizorka, ale powinna na jakiś czas wystarczyć. Mam nadzieję do niedzieli ją skończyć. Niestety cała ta sytuacja powoduje, że plan napraw wziął w łeb. Trudno, z Trynidadu dopłynęliśmy to i na Luśkę się doczłapiemy.
Podobno "dobre" wiadomości chodzą parami, więc okazało się, że nasz aparat fotograficzny przestał działać. Jest w tym ogromna zasługa mojej drogiej małżonki. Doszło w tym wypadku do zdarzenia tajemniczego, niewytłumaczalnego. Aparat, który był podobno dobrze przypięty do plecaka, sprawdzony pod tym względem i przetestowany, w jakiś nieodgadniony sposób odpiął się i skoczył do wody. No magia jakaś!!!
Powszechnie wiadomo, że kobiety myślą inaczej niż mężczyźni i zrozumieć ich nie sposób. Podejrzewam więc, że to jednak nie był przypadek. Ta magia jakoś mnie nie przekonuje. Sądzę, że odkryłem prawdziwy powód - Ola postanowiła wrócić do tradycji topienia Marzanny. Ale dlaczego użyła aparatu fotograficznego zamiast kukły, dlaczego zrobiła to później niż zazwyczaj się to robi, no i po cholerę przeganiać zimę skoro tu cały czas gorąco tego nie wiem. Kładę to na karb tradycyjnego też męsko-damskiego nezrozumienia. Któż bowiem jest w stanie podążyć (a nie daj Boże próbować zrozumieć) ścieżkami skomplikowanej kobiecej destrukcji? Sorry, miało być dedukcji ;-)
czasem jest taki dzień, że z łóżka nie powinno się wstawać :-)
OdpowiedzUsuń