czwartek, 6 marca 2014

Doniesienia z frontu - Następna płaszczka, czyli jak wyszedłem na głupa (101)

Dłubiemy, dłubiemy, dłubiemy. To właściwie oddaje wszystko, niewiele można dodać, piszę jedynie z "kronikarskiego obowiązku".
Walka z "napędem" trwa. Dostałem od Jacka do poczytania książkę/poradnik na temat silników. Potwierdziłem tam jedynie to, o czym wiedziałem wcześniej - wał, skrzynia i silnik mają być "w linii". Dopuszczalne odstępstwo 2 %. Tylko, że gwintu brakuje. Dorabiam w związku z tym podkładki z bardzo twardego drewna (mam nadzieje, że wystarczająco twardego). Dostałem ten kawałek starej deski od mechanika na TT, Duncana Munroe. Jest to jakiś gatunek drzewa tropikalnego, przeciąć to trudno, a w wodzie tonie, ale jak już uruchomię silnik, będę musiał to mocowanie bacznie obserwować.
Ola w tym czasie zajmuje się montażem radia i głośników. Okazało się, że stary samochodowy odbiornik, wyciągnięty dawno temu z wraku naszego rozbitego forda eskorta (pamiętasz Seba to rondo na Widzewie ;-) nadal działa.
Mamy też głośniki "kenwood" kupione na angielskiej, tradycyjnej, niedzielnej wyprzedaży. Niestety bez czołowych atrap i uchwytów mocujących. Musimy się w związku z tym trochę bardziej "pobawić", ale da się zrobić.
Złapaliśmy i zjedliśmy snappera. Nie piszę jak złapaliśmy bo nie będę rozpowszechniał dowodów obciążających siebie samego ;-) Ryba bardzo smaczna, białe mięso, niezbyt "tranowe", podobne trochę w smaku do okonia. Ości nie za wiele.


Zaskoczyły nas nieprzyjemnie pasożyty przyczepione po obu stronach do pyszczka ryby, tuż przed oczami. Ich haczykowate odnóża trzymały się rybiej skóry bardzo mocno (musiałem użyć noża żeby je oderwać), a otwory gębowe tkwiły w "wyżartych" w ciele otworkach. Obrzydlistwo, dobrze, że nie jemy głowy.


Cała ta sytuacja wyzwoliła we mnie instynkt łowiecki. Chociaż w naszej zatoczce dno brzydkie, ryb i innego życia raczej zbyt wiele nie ma, postanowiłem ponownie spróbować. Przygotowałem trzy wędki, dwie na grunt, jedna na spławik i użyłem pozostałości ze snappera jako przynęty. Byłem przekonany, że nic to nie da i co do spławikowego zestawu nie myliłem się. Szczęka mi jednak opadła, gdy nagle jedna z wędek "gruntowych" zapracowała i po chwili .... było już po wszystkim. Ryba zeszła z haka. Natychmiast przezbroiłem oba zestawy na solidniejsze i rzuciłem ponownie. Ponad dzień nic się nie działo. Już chciałem wszystko ściągać, ale zajęty innymi sprawami nadal "moczyłem kije". Nagle jedna z wędek się wygięła, a kołowrotek zaczął wysnuwać żyłkę. Alarm!!!!
Odwiązałem wędkę (mam zwyczaj, po kilku doświadczeniach, przywiązywać wędki), Ola przyniosła podbierak i hak do wyciągania większych ryb i zaczęła się walka. Byłem pewien, że to płaszczka. Nie ruszała się za mocno, przywarła do dna, tylko od czasu do czasu wędka gięła się mocniej i kołowrotek zaczynał terkotać. Postanowiłem się nie śpieszyć, zmęczyć rybę. Musiałem się skupić. Pozwalałem wysnuwać się żyłce, a później, w miarę możliwości, wybierałem ile się dało. Nie szło lekko, ale nie ze mną te numery. Wiem, że płaszczki są silne i cierpliwe, to musi potrwać.
Po może dwudziestu paru minutach trochę się uspokoiłem, gorączka opadła, "szał bitewny" przycichł. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że wiatr jakby się wzmógł i łódką rzuca trochę bardziej. Po chwili zauważyłem zadziwiającą zależność. Gdy wiatr przepychał jacht w prawo lub lewo ryba próbowała walczyć. Natomiast w międzyczasie ja mogłem podbierać żyłkę. Zaniepokoiłem się. Czyżby ..... ? Niemożliwe!!! Muszę się przyjrzeć temu raz jeszcze.
Niestety tak, przez pół godziny dzielnie walczyłem z zaczepem. Ale nie ważne czy się przegra czy wygra, czy to ryba czy zaczep, najważniejsze to dać z siebie wszystko ;-))))))))))))))))))))))))

4 komentarze:

  1. haha najważniejsze, że bez ofiar się obyło. A rondo wszak dopóki było rondem to słynne na całą Łódź :-) powodzenia - jak mi się powyjaśnia dam znać co z planami ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma sprawy, na razie nigdzie się nie wybieramy ;-)

      Usuń
  2. Proponuje w wolnych chwilach zaczac pisac ksiazke " Wademekum poczatkujacego rybaka" Po kilku nastepnych latach zeglowania i podobnego rybaczenia bedzie prawdziwym hitem.
    Rowniez muzeum wylowionych przedmiotow byloby niezlym pomyslem.
    Podziwiamy przygody i poczucie humoru.
    Trzymajcie sie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakiego początkującego, jakiego początkującego? My sterani życiem, utrzynujący się z darów morza globtrotuary i oberżyświaty wiemy o łowieniu wszystko. Tylko ryby nie wiedzą, że my wiemy .... niestety ;-)

      Usuń