piątek, 14 lutego 2014

Doniesienia z frontu - Trzech Kapitanów (96)

Pogoda na Martynice trochę nam dokuczała. W tym wypadku gdy piszę "nam" mam na myśli Olę. Ale fakt - jest wietrznie, deszczowo, pochmurnie i wieczorami ...... chłodno.
Już od jakiegoś czasu rozważaliśmy przeniesienie się do zatoczki po wschodniej stronie naszej zatoki. Zwlekaliśmy jednak bo to i do sklepów daleko, dwie kotwice trzeba podnieść, głębokościomierza nie mamy, akwenu nie znam, itd., itp. i nie chciało nam się po prostu. Aż tu nagle Ola zagadała z Jean Paulem i po południem przypłynęło do nas, jako siła fachowa, Trzech Kapitanów - Jacek, Jean Paul i Stefan. Jacek, jako, że nie powinien szarpać się z łańcuchami, usiadł za sterem, a Stefan i Jean Paul po podniesieniu kotwic, jako znawcy terenu, wskazywali którędy mamy płynąć. Gdzie mnie biednemu z tak zacnym towarzystwem się bratać. Najmłodszy wiekiem, stażem, z najmniejszym doświadczeniem, kierowany wrodzoną skromnością, w cień się usunąłem. Na dodatek wydało się, że znaków nawigacyjnych nie znam, a ważne przecież, mielizny mogą oznaczać.
Płynęliśmy więc sobie w doskonałych nastrojach, gdy ....... włączył się hamulec. Ten zamontowany na kilu. Stanęliśmy. Mielizna. Próba silnikiem na pełną moc - zero, do tyłu - zero. Nic się jednak nie martwiłem - mam na pokładzie Trzech Kapitanów.
Rozważania na temat co powinniśmy zrobić trochę się przeciągały. Różne doświadczenia, różne szkoły, consensus uzyskać było trudno. A czas naglił, wieczór w tropikach zapada szybko. Rozważaliśmy: ściągnięcie jachtu Jacka; wywiezienie kotwicy; przechył za pomocą liny z masztu; podczepienie się do boi za rufą .... opinie nie były zbieżne.
Wywieziona kotwica nie pomogła - winda nie dawała rady. Długa lina do boi za rufą i ściąganie windą i kabestanem na maszcie nie pomogło. Lina trzeszczała, a łódka stała. Ktoś podpłynął, pewnie Czwarty Kapitan (ale nie będę go liczył, bo nie wiem tego na pewno) i zasugerował, jak i Jean Paul, próbę pochylenia jachtu za pomocą fału i pontonu go ciągnącego. Propozycja przepadła  stosunkiem głosów 2 do 1 po błyskawicznej naradzie Kapitanów ;-) Przeszedł wariant z wybraniem genui na zawietrzną. Trochę się obawiałem, bo właśnie na zawietrznej była mielizna, ale ..... .
W końcu udało się. Połączone siły naprężonej kotwicy, naciągniętej do nieprzyzwoitości liny zamocowanej do bojki, silnika na pełnych obrotach i przechylającego jacht żagla spowodowały najpierw minimalne drgnięcie, a później już poszło. Pozostało powciągać wszystko z powrotem na pokład i, jakby trochę bardziej okrężną drogą, dopłynąć na miejsce przeznaczenia.
Dumni może nie byliśmy, ale butelka rumu z colą rozładowała sytuację i poprawiła humory.
Dla mnie była to następna doskonała lekcja. Trochę o ostrożności , trochę o akcjach ratowniczych i technikach schodzenia z mielizn i trochę o hierarchii na pokładzie. Teraz jestem pewien -  Kapitan powinien być JEDEN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz