Do Sainte Anne dopłynęliśmy nie wyznaczonym podejściem, tak ja większość jachtów, ale na skróty poprzez rafę, ledwo widocznym kanałem. Jacek stał na dziobie, wyznaczał kurs, ja sterowałem i tyłek mi się marszczył, gdy obserwowałem wskazania głębokościomierza. Kotwicę rzuciliśmy celowo dosyć daleko od brzegu i innych jachtów na głębokości ok. 5 metrów. Po chwili byliśmy już w wodzie.
Jak pisałem wcześniej polowanie z kuszą jest na Martynice zabronione, można natomiast trolować (odpada, stoimy na kotwicy), wędkować (pływając nie widzieliśmy żadnej większej ryby), jak i polować z odpowiednio przygotowanymi chwytakami na langusty i ośmiornice.
Jacek pływa i nurkuje bardzo dobrze, potrafi zejść pod wodę nawet na 10 m.. Ja, jak na razie, z trudem na 5 metrów. Pierwszy dzień nie zakończył się jednak sukcesem. Wszystkie znalezione gniazda ośmiornic były puste. Dowiedziałem się jednak jak wypatrzyć takie gniazdo, na co zwracać uwagę.
Po południu dopłynęli do nas Brygida i Stefan na jachcie Flipper, poznani kiedyś na Mayreau.
Nieopodal zacumował też katamaran z polską banderką pod salingiem. Płynąc do miasteczka zahaczylismy o nich by się przywitać. Okazali się bardzo sympatycznyą grupą (nie wszyscy są tacy), a na dodatek, ponieważ następnego dnia kończył im się charter, zaprosili nas na kolację w celu wyczyszczenia lodówek ;-) Nie wystraszyła ich nawet liczebność naszej grupy, gdy powiedziałem o Jacku, Brygidzie i Stefanie. Zaproszenie przyjęliśmy i spędziliśmy bardzo miły wieczór zajadając się kurczakiem, barrakudą, nałapanymi przez nich tego samego dnia lizard fish (ryba jaszczurka) i zapijając wszystko białym i czerwonym winem.
Sainte Anne jest miasteczkiem ładnym i cichym.
Nie ma tu natrętnych sprzedawców, turyści spacerują leniwie, życie toczy się własnym, nieśpiesznym tempem. Od podnóży kościółka można wdrapać się na górujące nad miasteczkiem wzniesienie idąc wyznaczoną drogą krzyżową. Widok wynagradza wspinaczkę.
Ciekawostką, o której usłyszeliśmy po raz pierwszy i którą mieliśmy okazję zaobserwować jest tzw. zielony błysk. Zachodzące słońce, tuż przed zniknięciem za horyzontem, przez króciutką chwilkę świeci w kolorze zielonym. Jest to podobno szczęśliwy omen zwiastujący dobrą pogodę. W naszym przypadku to zwiastowanie na nic się zdało. Nadal było pochmurnie i wietrznie.
Następny dzień upłynął na lenistwie i pływaniu. Tym razem z niedużym sukcesem. Popłynęliśmy pontonem trochę dalej, na wypłycenie w rafie o głębokości 2,5 - 3,5 metra. Tam udało nam się znaleźć miejsce zamieszkałe przez langusty. Złapanie ich nie było proste, bo mieliśmy ze sobą tylko chwytaki na ośmiornice, ale Jackowi udało się wyciągnąć trzy sztuki, a i ja nie odpuściłem dopóki jednej nie złapałem.
Ponieważ nie były największe potraktowaliśmy je jako przekąskę przed właściwym posiłkiem.
Trzeci dzień był dniem ośmiornicy. Jak zwykle, jeszcze przed śniadaniem, Jacek wskoczył do wody z zamiarem spenetrowania obszaru za naszą rufą, a ja po paru minutach poszedłem w jego ślady. Spotkaliśmy się w pół drogi, gdy wracał po chwytak. Jest to proste narzędzie, kawałek kijka, czy pręta z zamocowanym na końcu hakiem.
Po raz pierwszy widziałem ten rodzaj polowania. Należy zanurkować do dna, zahaczyć, a następnie wyciągnąć schowaną w jakiejś szczelinie ośmiornicę. Ponieważ wszystko dzieje się pod wodą, a ośmiornica, nawet nieduża, jest nad spodziewanie silna walcząc o życie, dobrze jest mieć w tym wprawę. Na powierzchni Jacek mnie przekazał ciągle próbującą się uwolnić zdobycz, a sam popłynął po następną, której darował życie dnia poprzedniego ze względu na nieduże rozmiary. Ta druga sama w sobie nie była warta oporządzania, ale w połączeniu z pierwszą powiększała nasze racje żywnościowe ;-)
Musiałem wnieść swój wkład pracy, więc obowiązek przygotowania, oczyszczenia naszej zdobyczy spadł na mnie.
Ola, chociaż nie jada niczego pochodzącego z wody poza rybami, przygotowała danie. Oczyszczona, rozbita drewnianym młotkiem ośmiornica została wstępnie ugotowana, a następnie, pokrojona na talarki podsmażona z czosnkiem i przyprawami. Może nie jest to szczyt elegancji na talerzu, ale smakuje naprawdę wyśmienicie.
Pod wieczór wróciliśmy na kotwicowisko. Oczywiście halsując na żaglach. Silnik użyliśmy na 100 ostatnich metrach. Myślę, że wielu obserwatorów patrzyło na to z zaskoczeniem i zazdrością.
Fajna osmiornica. Podziwiamy zdjecia i przygody.
OdpowiedzUsuńMusze przyznac ze troche nas zzera zazdrosc.
Tak trzymac i czekamy z niecierpliwoacia na nastepne wpisy.
Andrzej
Czekamy na Was
OdpowiedzUsuń