Chciałbym to zmienić i zacząć opisywać cudowne chwile, wspaniałe żeglowanie, piękne i przyjazne miejsca. Musiałbym jednak zacząć zmyślać. Wracajmy więc do horrorów ;-)
Wyruszyliśmy zaraz po śniadaniu. Ponownie spodziewaliśmy się nudnego, niezbyt długiego płynięcia na silniku. Trochę się martwiliśmy czy nie zostało trochę wody w zbiorniku, bo nie udało mi się wypompować wszystkiego. Postanowiliśmy zachować w tym temacie proletariacką czujność i kontrolować filtry tak często jak się da.
Wszystko przebiegało tak jak planowaliśmy. Płynęliśmy wolno, pod wiatr i fale. Nie działo się nic ciekawego, nic o czym warto pisać. Do czasu.
Gdy dopływaliśmy do pierwszych boi w Le Marin zwolniliśmy trochę. Ola na chwilę przejęła ster, ja musiałem pozwijać żyłki na wędkach. Okazało, że coś znowu przecięło jedną żyłkę. Nadal nie doceniam morskich ryb choć zakładam coraz mocniejsze zestawy.
Nie to jednak mnie zaniepokoiło, nie zmieniliśmy pozycji. Silnik pracował tylko trochę wolniej, ale jacht praktycznie stał w miejscu. Ponownie stał się praktycznie niesterowny.
Nie miałem pojęcia o co chodzi, co się stało. Poprosiłem Olę o sprawdzenie czy wał się obraca. Pierwsza odpowiedź była, że tak, ale po ponownym sprawdzeniu nie była już pewna. Zszedłem na dół. Na pierwszy rzut oka wszystko było ok, ale ..... nie. Wał obracał się, po chwili zwalniał, czasami stawał, czasami kręcił się w przeciwną stronę. Zgłupiałem. O co to chodzi? Co mogło powodować takie zachowanie? Urwało się coś?
Poprosiłem Olę o wywołanie przez radio Andrzeja, może usłyszy. Brak odpowiedzi (później okazało się, że słyszeli nas, ale my nie słyszeliśmy ich). Musieliśmy jakoś wezwać pomoc. Ola wypróbowała wszystkie posiadane przez nas karty telefoniczne - żadna nie działała. Ręce nam opadły, widzieliśmy w oddali stojące jachty i nie mogliśmy do nich dopłynąć. Na dodatek znosiło nas cholera wie gdzie.
Zszedłem jeszcze raz pod pokład, zastanowił mnie dziwny zapach, coś się przegrzewało. Zaraz, zaraz, nie wiem jak działa skrzynia biegów, ale może to coś z olejem, sprawdziłem. Sucho. Krzyknąłem do Oli żeby zeszła pod pokład. Na górze i tak nie mogła nic zrobić, najwyżej obserwować i denerwować się.
U nas Ola zajmuje się chowaniem, sztauowaniem, pakowaniem wszystkiego. Poprosiłem o jakikolwiek olej i lejek. Olej znalazła hydrauliczny, lejek kuchenny. Tylko taki pasował. Wlaliśmy trochę. Sprawdziłem. Sucho. Wlaliśmy z pół litra. Znowu sprawdziłem. Sucho. Nie ma czasu na zabawę, wlałem ile się dało, aż wyleciało wierzchem. O dziwo pomogło, wał zaczął obracać się normalnie.
Wyskoczyłem na pokład, wszystko ok, żadnego zagrożenia, zniosło nas niezbyt daleko.
Po kilkunastu minutach usłyszeliśmy, że ktoś nas wywołuje. Był to Andrzej. Umówiliśmy się, że podpłynie do nas, gdy będziemy już blisko i pomoże znaleźć miejsce i rzucić kotwicę. Po następnych kilkunastu minutach dotarliśmy na miejsce, a Andrzej dotarł do nas. Zakotwiczyliśmy. Uffff, znowu było blisko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz