sobota, 7 grudnia 2013

Doniesienia z frontu - Union ponownie (82)

Zdmuchnęło nas z kotwicy. Po prostu zdmuchnęło. Front pogodowy dotarł wcześniej, około 18.30. Zrobiło się kompletnie ciemno, pobłyskało, pogrzmiało i przyszła wichura z deszczem.
Mamy w tym wszystkim trochę szczęścia, byłem na pokładzie. Zobaczyłem jak dziób odjeżdża w lewo, w stronę stojącego nieopodal dużego szkunera. Krzyknąłem do Oli. Włączyliśmy silnik, ja próbowałem odkręcać nas w prawo, Ola podciągała kotwicę. Po raz pierwszy sama.
Po chwili przerzuciło nas na prawo i zaczęliśmy dryfować dla odmiany na zacumowany obok trochę jedynie mniejszy stalowy dwumasztowiec.
Kręciłem sterem jak głupi na prawo i lewo, żeby dać Oli chwilę więcej na podciągnięcie łańcucha. Nie wiedziałem jak jej idzie, silnik na wysokich obrotach, wiatr i deszcz zagłuszały wszystko. W końcu zobaczyłem, że Ola wraca i krzyczy, że kotwica jest w górze. Dałem w prawo i ominęliśmy stojący tam jacht o kilka metrów. Następnie jeszcze raz w prawo, by ominąć dwa jachty stojące na kotwicy i w lewo, by nie wpaść na rafę.
Dobrze mi się to teraz pisze, ale wtedy było ciemno, mokro i zimno.
Ola zorientowała się, że nic nie widzę i odpaliła w międzyczasie komputer z programem nawigacyjnym. Płynęliśmy patrząc w ekran, szukając wzrokiem na zewnątrz zacumowanych jachtów.
Jakoś wyszliśmy z portu. Zdecydowaliśmy się płynąć na następną wyspę - Mayreau. Silnik, 80 koni, nie miał dosyć mocy by, gdy solidniej dmuchnęło, utrzymać nas na kursie. Zrobiliśmy kilka obrotów o 360 stopni.
Morze też się rozbujało. Orion dziób ma wysoki, ale co chwila nurkował pod fale. Zamykałem tylko oczy jak fala chlustała mi w twarz. I tak ponad dwie godziny. Na dodatek wypłynęliśmy całkowicie nie przygotowani. Ponton przywiązany byle jak, z wyposażeniem w środku i nie podniesionym silnikiem. Na pokładzie porozkładane rzeczy, które później wrzucaliśmy byle jak do środka.
Mayreau ma dobrze osłoniętą zatokę, rzuciliśmy tam kotwicę o 21.30.
Ola mnie zaskoczyła. Żadnej skargi, żadnej paniki, co tam paniki - nie okazała strachu. Dzielnie pomagała. Wpadła na pomysł z komputerem we właściwym momencie, a później by użyć szperacza, gdy cumowaliśmy.
Należy zapytać bardziej doświadczonych żeglarzy znających port w Clifton jaką mieliśmy szansę by wyjść z tego całkowicie bez szwanku, ale według mnie było to mniej niż 10 %. Neptun zabrał nam jedynie polską flagę, przepadła nie wiadomo kiedy. Wygrał te podchody dowcipniś jeden.
Pomimo tego zasłużyliśmy na drinka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz