sobota, 7 grudnia 2013

Doniesienia z frontu - Union (81)

Pierwsze wrażenia bardzo fajne. Zbliżamy się od południowego-zachodu  i dookoła dużo się dzieje. Sporo raf, które należy omijać, porzucona budowa dużej mariny, kurs, który Ola zaakceptowała prowadził przez wypłycenie o głębokości 0,5 metra (upss), rafa przy wejściu, rafka w centrum portu, ale za to kolorowo i malowniczo. Pogoda dopisuje, port w Clifton wygląda jak port. Na Carriacou był tylko pomost.

Jednak wejście do portu, choć oznakowane nie jest zbyt szerokie, jachty cumują tu i tam. My również rozglądamy się za miejscem. Pierwsze wrażenie psują właściciele bojek. Nachalnie oferują swoje usługi, a wiemy, że nie są tani. Gdy odmawiam oferują ryby, lobstery, zabranie śmieci, ... . A my manewrujemy, więc .... dopiero mało delikatna uwaga, że nie jest to najlepszy moment na konwersację lekko ostudziła te gorące oferty.
Stanęliśmy udanie przy drugiej próbie. Jest ok, czas się odprawić w nowym kraju.
Mamy mały problem ze znalezieniem właściwych władz. Jest po 12-tej i imigracyjny ma przerwę, ale odsyłają nas na lotnisku, tam podobno pracują non stop. Pięć minut pieszo i jesteśmy. Przyjmują nas bez problemu, wypełniamy druki, oni w zamian naliczają nam prawie dwukrotnie wyższą opłatę. Przyszliśmy o 12.50. Oni też mają przerwę w tym czasie, ale są bardzo pilni, pracują za dwóch i kasują za dwóch.
Targnęło mną, nie dam się cwaniakom. Informuję ich mało grzecznie, że nie zapłacę. Informacja na ten temat powinna być widoczna, lub oni powinni uprzedzić. Panowie przekonują, że wszyscy między 12-tą a 13-tą tak płacą. Nawet kwitariusz pokazują. Nie i już, nie zapłacę. Takie prawo w tym kraju, mówią. Nie, nie zapłacę. Niech wezwą kogoś, kto jest wyższy stopniem, jeżeli złamałem prawo niech mnie wsadzą do pierdla, albo wyrzucą z tego pięknego kraju, ale NIE ZAPŁACĘ.
Pół godziny użerania. Chłopcy zmiękli, przyjęli normalną stawkę informując mnie przy okazji, że jestem "najtrudniejszym" przypadkiem w ich karierze. Nie oni pierwsi ;-)
Szukamy internetu - 5,75 EC za 15 minut - to rabunek. Znajdujemy za to bar gdzie wiifii jest za darmo. Kupujemy colę i piwo (13 EC), a następnie siedzimy trzy godziny.

Odnoszę wrażenie, że każda następna wyspa jest mniejsza i droższa. Nie możemy znaleźć wody. Miejscowi cwaniaczkowie składają nam różne oferty, ale .... po prostu próbują nas naciągnąć. Galonowa butelka w sklepie to 15 EC.
W marinie jest hotel z wybudowaną sadzawką, która ma połączenie z morzem. W sadzawce tej, jakby nigdy nic, na głębokości może niecałego metra wygrzewają się dwa rekiny (nurse shark). Jak wracaliśmy już ich nie było. Przepłynęły z sypialni do jadalni ;-)

Co do wody sprawa okazała się prosta, na kei sprzedają odsalaną, bardzo czystą i smaczną wodę w cenie 1 EC za galon. Umawiamy się na następny dzień rano.
Wracamy na łódkę, skaczę do wody i sprawdzam kotwicę. Nie trzyma najlepiej, a za nami, w centrum portu rafa. Nie podoba mi się to.Bardzo nie podoba. Uznajemy jednak, że nie ma co się przejmować, zmianę pogody zapowiadają na jutro, a jutro nas już tu nie będzie. Idziemy spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz