Jurek wypłynął z nową załogą na rejs, Andrzej wrócił do Le Marin. My zdecydowaliśmy, że popłyniemy dzień później. Nigdzie nam się przecież nie śpieszy.
Z resztą dzień miał być nudny. Do przepłynięcia mieliśmy około 20 mil i to głównie na silniku, bo pod wiatr. Na starcie postawiliśmy jednak grot żagiel, szkoda marnować paliwa, gdy wieje silnie i "w plecy".
Jednak po wyjściu z zatoki i zmianie kierunku grot już tylko przeszkadzał - wiało "w mordę" tak pomiędzy 20-25 węzłów. Morze było rozkołysane, fale spore, ale to nie dziwota, wieje już ładnych kilka dni.
Szliśmy więc sobie powolutku, blisko brzegu, w dobrych nastrojach dopóki moje zezowate szczęście nie dało znać o sobie. Zgasł nam silnik. Odpaliliśmy, zaskoczył i znowu zgasł. Jeszcze raz i to samo. Następna próba, nawet nie zakasłał.
Uświadomiłem sobie, że jednak jestem za blisko brzegu. To co było dobre, gdy płynęliśmy, okazało się fatalne, gdy dryfowaliśmy. Nie znam się na silnikach, ale ponieważ nie zabrałem zapasowego mechanika, zbiegłem sprawdzić co się dzieje, czyli ....... popatrzeć na silnik ;-) Może doznam oświecenia?
Orion w tym czasie, tak dla jaj zapewne, ustawił się bokiem do fali i rozpoczął dzikie harce. Nasze ształowanie w tej sytuacji okazało się, delikatnie mówiąc, niewystarczające. Wszystko zaczęło spadać i tłuc się, a utrzymanie równowagi nie było łatwe. Nie muszę chyba dodawać, że adrenalinka trochę nam podskoczyła. Jak pouczali mnie bardziej doświadczeni koledzy - najważniejszą częścią jachtu żaglowego jest silnik. A ten zdechł.
Cud się zdarzył - znalazłem przyczynę awarii. Mam zamontowane kilka filtrów, w tym dwa ze szklaną kopułką. Obydwa były pełne brudnej szarej cieczy, mieszaniny wody, oleju napędowego i jakiegoś szlamu. Co miałem robić? Kiedyś Tomek Lewandowski opowiadał mi o takim zdarzeniu i to koniec moich doświadczeń w tym temacie. Na szybko wytrzasnąłem jakieś klucze, odkręciłem filtry, wszystko ze środka poszło do zęzy (no prawie wszystko, spora część ropy była na mnie i wszędzie dookoła;-). Spróbowałem odpalić. Bez efektu. Jeszcze raz, bez efektu.
Woda musiała pójść dalej, z resztą oczyściłem tylko dwa filtry z czterech, ale nie miałem czasu na więcej, odpuściłem naprawę. Brzeg był coraz bliżej, a jacht skakał na falach jak głupi. Wciągnęliśmy "kawałek" grota i popłynęliśmy z wiatrem, czyli z powrotem. Godzinę wcześniej mijaliśmy jakąś zatokę, gdzie widziałem kotwiczące łódki. Musieliśmy tam dopłynąć i poszukać pomocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz