Najpierw, wieczorem dnia poprzedniego morze się rozbujało. Zdarza się, czasami fala wchodzi dokładnie w zatokę Chaguaramas i wtedy łódki zaczynają ""tańczyć".
Nie pospaliśmy, a rano gdy zasiadłem na tradycyjną chwilę relaksu i medytacji w Świątyni Dumania, zastanowił mnie dziwny dźwięk. Ni to chrobot, ni to nie wiadomo co. Ola stwierdziła, że słyszy to już od wczoraj. Zaczęliśmy szukać skąd dochodzi i znaleźliśmy - od łańcucha. Drogą dedukcji wyeliminowaliśmy ocierające się o łańcuch wieloryby i rekiny ostrzące na nim zęby. Pozostało przesuwanie się po dnie. Faktycznie, byliśmy bliżej innych jachtów niż poprzedniego dnia wieczorem. Prawdopodobnie nasze "podskoki" na falach przy sporym wietrze uwolniły kotwicę. Ryzyka jednak jeszcze nie było, naprawienie tej sytuacji mogłem odłożyć na popołudnie i właśnie zacząłem zastanawiać się czy rozebrać końcówkę siłownika hydraulicznego steru, gdy sytuacja sam się wyjaśniła. Podpłynął do nas pilot portowy i zażądał przepłynięcia na inne miejsce. Podobno staliśmy za blisko kanału portowego. Faktycznie, statek, który się zbliżał był duży.
Ok, nie ma sprawy, jak trzeba to trzeba. Podniosę kotwicę i przesunę się odrobinę. Wyciąganie szło opornie, ale pomyślałem, że powodem jest dodatkowa waga prosiaka, obciążnika, który założyłem na łańcuch (jakieś 20 kg.). Kotwica pokazała się kilka metrów od powierzchni więc odpływamy, nie muszę wyciągać jej do końca. Nie możemy. Silnik ostrzej, nadal nie możemy. Chcę skręcić w lewo, łódka skręca w prawo. Ok, może coś nie tak, sprawdzę później, idziemy w prawo. Po chwili znowu problem, łódka skręca w lewo. Nagle słyszymy, że kotwica opadła niżej. Nie wiemy co się dzieje, może jednak wieloryby i rekiny trzymające łańcuch? Biegnę na dziób i ponownie wybieram kotwicę, tym razem do końca. Wraz z dodatkowym łańcuchem wiszącym na niej. To dlatego szło tak ciężko!
Łańcuch ładny, gruby, niezniszczony, a na końcu pewnie kotwica lepsza od mojej. No ale statek coraz bliżej, zaczyna dawać sygnały, że mamy spadać. Czasami taki kawał stali ciężko wyhamować, wiec może lepiej spadajmy. Ale jak? Wsiadam do pontonu, podciągam się pod dziob i próbuję zrzucić łańcuch.Nie daję rady. Na dodatek, gdy podskoczyliśmy na fali łańcuch się obsunął i przygniótł mi palec. Trochę się darłem, ale ok, złamany nie jest. Oglądało się pomysłowego Dobromira na dobranoc, więc damy radę. Ja wiąże linę do łańcucha, a Ola drugi koniec gdzieś na dziobie. Jak teraz opuścimy trochę naszą kotwicę powinno być łatwiej. W między czasie przychodzi nam z pomocą holownik, a wlaściwie jedna osoba z jego obsady. Obserwowali, jak walczę i pewnie doszli do wniosku, że sobie nie poradzę. Tym bardziej jak usłyszeli moje wrzaski, gdy paluszek się ścisnął.
Gość ponownie wzbudza moje wątpliwości. Łańcuch ładny, a na końcu pewnie kotwica .... mówi, że pomogą nam go wyciągnąć. Ok fajnie. Wiążemy drugą linę, przerzucamy na holownik, zrzucamy łańcuch z mojej i Ola po raz pierwszy odpływa sterując łódką. Ma robić kółka nie odpływając za daleko.
Statek, ubliżając nam syreną, cumuje do nabrzeża. Chłopaki z holownika próbują wyciągnąć łańcuch, do nas przypływa jakiś gość z portu i odgraża się co to nam nie zrobi za zablokowanie "jego kanału". Spadaj facet, ślepy jesteś?
Goście z holownika, a właściwie jego kapitan stwierdzają, ze nie maja czasu. Kurtuazyjnie wiążą na długiej linie stary kanister i zrzucają łańcuch na dno. Ja dopływam do Oli i cumujemy w nowym miejscu. Straty nieduże, jeden palec i sporo nerwów. Kanister pływa na powierzchni, ale nie mam pomysłu jak to cholerstwo wyciągnąć. Pomyślę jutro, na razie mam dosyć.
P.S. I zdjęcie trochę nie na temat - Pelikany w stołówce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz