niedziela, 15 września 2013

Doniesienia z frontu - Plusy i minusy (54)

Jesteśmy na wodzie już ponad trzy tygodnie i okazało się, że nie wszystko jest tak cudownie jak sobie wyobrażaliśmy. Parę problemów nam ubyło, ale pojawiło się też kilka nowych, których się nie spodziewaliśmy, lub nie sądziliśmy, że będą aż tak dokuczliwe.
Było kilka powodów dla których chcieliśmy uciec z lądu. Najważniejszym z nich były ponoszone koszty, ale mieliśmy też dość ciągłego hałasu, zapylenia, komarów i ludzi, którzy nas otaczali. Natomiast zaletą był dostęp do wody, energii, łazienki, stabilny pokład i miejsce pod łodzią, gdzie mogliśmy wykonywać różne prace.
Na wodzie jest przyjemniej, ale i trudniej. Po pierwsze komunikacja - żeby dostać się na ląd musimy do niego dopłynąć, a nasz ponton nie jest pierwszej młodości, powietrze z niego uchodzi nad wyraz szybko. Nieważne, mamy pompkę, więc pompujemy. Gorzej z silnikiem. Można chyba określić go jako chimeryczny. Albo chimeryczno-histeryczny (podobno jaki pan taki kram ;-). Bywają dni, że działa sprawnie i wszystko wydaje się ok, a następnie przychodzi moment, że za cholerę nie mogę go odpalić. Czyszczę świecę, wycieram, sprawdzam paliwo, filtry, a on grymasi.
Odbija sie to nie tylko na pracy i zakupach, ale również na kontaktach poprzez internet. Każdy wyjazd na ląd staje się wyprawą, zajmuje mnóstwo czasu.
Następnym problemem jest energia. Nałożyły się tu dwie sprawy. Pierwsza - mamy lodówkę i trudno z niej nie korzystać w tym klimacie. Niestety jest to urządzenie prądożerne. Drugi - nasze akumulatory są 6-cio voltowe i muszą być połączone w szereg po dwa, co ma wpływ na pojemność. Na dodatek okazało się, że panele słoneczne nie wystarczają na ich doładowanie. Jednym słowem musimy oszczędzać energię, lub w końcu zdecydować się na zakup generatora prądowego. Na razie wyłączamy lodówkę jak jest pochmurno i w nocy.
Następną niedogodnością jest woda. Nie mamy jeszcze zbiorników, więc przywozimy wodę w butelkach 5-cio litrowych. Strasznie to upierdliwe, ale jakoś sobie radzimy. Tzn. radzimy sobie jak silnik do pontonu działa ;-)
Remonty i naprawy również stały się, jakby to powiedzieć, bardziej skomplikowane. Nie mamy jak zasilić narzędzi z racji braku prądu, czyli powraca sprawa generatora. Miejsca na łodzi trochę mało i pokład się buja, co prac też nie ułatwia. Jednym słowem, z każą pierdołą muszę płynąć na ląd. Nawet zasilacz do wiertarki akumulatorowej udało mi się wczoraj spalić, co już zupełnie nas zblokowało. 
Nie mamy natomiast problemów łazienkowych. Stoimy naprzeciwko Power Boats, mariny, gdzie szczęśliwie nikt się nie przejmuje tym, kto korzysta z toalet. Mamy dzięki temu dostęp do łazienek (darmowy) i pralni (płatny).
Pozytywem, oprócz kasy, jest to, że na wodzie jest dużo chłodniej niż na lądzie. Woda omywa kadłub a wiaterek dmucha chłodząc przyjemnie rozpalone pracą ciała. Komary, nasza wcześniejsza plaga, też do nas nie dolatują. Niedobitki, zabrane z lądu, wybijaliśmy przez kilka dni, ale się udało. 
Nie dopadła nas też choroba morska, chociaż czasami buja porządnie. Olę dopadlo tylko raz "wkurwienie morskie". Było to gdy fala z idąca od oceanu rozhuśtała wszystkie jachty w zatoce, a nam zaczęły spadać i tłuc się nie zaształowane rzeczy. Nie ma co jednak rozwijać tego tematu, bo musiałby być to post "tylko dla dorosłych". ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz