środa, 11 września 2013

Doniesienia z frontu - Bestia z głębin (53)

Jak już zeszliśmy na wodę przypomniałem sobie o wędkowaniu. Nie po to zabrałem wszystkie moje wędki, stare i nowe, żeby z nich nie skorzystać. Zacząłem od czegoś co miejscowi nazywają catfish, a ja nazywam beloną jako, że tak właśnie belonę sobie wyobrażam.
Podpowiedział mi jednak Dave hydraulik, że można tu złapać również red snapper, rybę, którą łowi się zawodowo i sprzedaje w sklepach. Przygotowałem mały zestawik - wędeczkę Jackson jak na okonka, cienką żyłeczkę, nieduży ołów przelotkę i niewielki haczyk. Założyłem małą rybkę, dosłownie 2 cm. i rzuciłem.
Nic się nie działo więc poszedłem na dziób przygotować sobie pracę. Trochę to zajęło, więc gdy wróciłem lekko się zdziwiłem, że Ola zwinęła mi wędkę. Ale Ola się wypiera, więc gdzie jest wędka? Znalazłem, wisiała za burtą. Pogratulowałem sobie przyzwyczajenia do przywiązywania jej do czegoś na pokładzie.
Niestety nie mogłem jej wyciągnąć, o coś zahaczyła. Szarpnąłem delikatnie kilka razy, naciągnąłem żyłkę i nic, wędka jak przymurowana. Ok, trzeba ciąć, nie ma rady, stoję przecież na 10 metrach.
Już miałem prosić Olę o nóż, gdy zaczep się poruszył i przygiął mi wędkę. O cholera, pomyślałem, wreszcie spełniają się marzenia o duuuuużej rybie. Obawiałem się tylko o mój delikatny zestawik. Naciągnąłem wędkę jak się dało i czekam. 5 minut, 10 minut, 15 .... nic się nie dzieje. Może mi się przewidziało?
Ale nie, coś się ruszyło pod wodą i powolutku, centymetr po centymetrze, żyłka jednak idzie w górę. No tak myślę, zmęczyłem rybę i teraz pójdzie łatwiej, a czas był najwyższy bo pomimo wszystko ręce już zaczęły mnie boleć. Ciągnę więc powoli, a idzie coraz łatwiej. Do momentu, kiedy zaczęło iść trudniej, a żyłka poszła w dół, wyciągnięta z kołowrotka przez nagłe szarpnięcie. Wszystko co zyskałem, straciłem, ale nic to walczymy dalej. Tak bawiliśmy się około 40 minut. Raz do góry, raz na dół. Ale na koniec ją zobaczyliśmy- była faktycznie duża. Duża płaszczka, a dokładniej ogończa. Miała na pewno dobrze ponad metr średnicy. Ola stała już z podbierakiem i wyglądało to zabawnie, bo nasz największy podbierak był kilka razy mniejszy od ryby.





Otrzeźwienie przyszło, gdy Ola powiedziała - tylko nie wciągaj mi tego na pokład. Miała rację tym bardziej, że nawet nie miałem jak tego zrobić. Na żyłce nie wyciągnę, żadnego haka nie mam, a poza tym jak to zabić? Nożem? Tasakiem? Maczetą? A kto później wyczyści łódkę. No i trochę głupio zabić takie duże zwierzę dla kawałka mięsa.
Był jeszcze jeden problem - ogon z kolcem. Przecież rybka tego gatunku wykończyła słynnego łowcę krokodyli. 
Tak sobie rozważaliśmy za i przeciw, a ryba kołowała pod powierzchnią niezadowolona. Może usłyszała o czym gadamy, bo zebrała się w sobie, podpłynęła pod powierzchnię, zrobiła zwrot i zanurkowała. Żyłka brzdęknęła i już było po rybie. I po problemie na szczęście, bo nawet nie wiedziałbym jak ją uwolnić. Ulżyło nam szczerze.
Godzinę później sytuacja się powtórzyła, tyle, że ryba urwała się szybciej. Na razie nie łowię na grunt, mam dość dużych ryb i wędkarskich przygód.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz