Nadal wszystko idzie nie tak. Wstajemy wcześnie, kładziemy się późno, a nie możemy niczego przenieść na listę spraw załatwionych. Myślałem, że z założeniem "nosa" (okucie dziobowe) nie będę już miał problemów. Okazało się jednak, że dwie śruby są za krótkie o pół centymetra. Żaden problem wydawałoby się, ale w Chaguaramas nie ma dłuższych. W Port-of-Spain też. To maże dospawać kawałek. Mechanik mówi - jasne, że tak, będzie dobrze. Spawacz natomiast twierdzi - to już nie to samo. A to ważne śruby, pracujące. Co robić?
I tak właśnie dzień ucieka. Na szukaniu, gadaniu, pitoleniu bez sensu. Na dodatek, gdy byłem u spawacza przyszła ulewa. Nie deszcz, ale ulewa-ulewa. Już sobie wyobrażałem Olę jak biega dookoła i próbuje ratować co się da. Gdy wróciłem okazało się, że miałem rację - nie dość, że biegała, to jeszcze uratowała ;-) Wszystko było ok z wyjątkiem małej kałuży w kokpicie.
Dzień jutrzejszy mamy już precyzyjnie zaplanowany. Plan jest krótki - pobudka o 5.30 i zapieprzanie.
Jak Teddy mechanik jutro nie przyjdzie to powiem mu żeby się wypałował. Tylko dlatego z nim gadam, że sam nie mogę robić kilku rzeczy w tym samym czasie. A czasu brakuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz