Nie ze wszystkiego jestem zadowolony, pomimo tego uważam, ze mieliśmy szczęście. Jak na Trynidadczyka jeden dzień nawalenia i kilka spóźnień to znakomity wynik. No i praca zajęła 6 dni, a nie 3-4 jak obiecywał.
Na koniec marudził, że za długo to wszystko zajęło, że nie zarobił jak się spodziewał, itp. My ze swojej strony też mieliśmy argumenty, bo nie dość, że płacimy, to jeszcze pomagaliśmy mu jak wynajęci pomocnicy. No i zioła, które palił też pracy nie przyśpieszały ;-)
Jednak, co by nie powiedzieć, pokład jest odbudowany.
Teraz kolej na mnie, czas przygotowywać wszystko pod laminat. Muszę całość wygłaskać, powypełniać ubytki, poszlifować, poprawić niedoróbki. Pewnie trochę to zajmie.
Ola ma nie mniej pracy z tą tylko różnicą, że ma kilka drobnych zadań. Ostatnio ponownie walczy z pontonem. Zakłada łatę za łatą, a powietrze nadal schodzi. Nie w miejscach naprawionych, ale w nowych. Zdaje się, że nasz ponton lata świetności ma już za sobą. Podobno tak to z nimi jest, po jakimś czasie po prostu zaczynają się rozsypywać. Zdaje się, że dotyczy to własnie naszego. Jeżeli tak, to się nim za wiele nie nacieszyliśmy. Właściwie wcale się nim nie nacieszyliśmy ;-(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz