czwartek, 2 maja 2013

Poczta Trynidadzka


Bieżący
Sebastian wysłał nam paczkę, nic wielkiego, koperta bąbelkowa, a w środku hydrokortizon w tabletkach i trochę innych leków dla Oli. Sprawa była pilna więc wszystko było załatwiane w ekspresowym tempie. Do czasu.
List wysłany pod koniec marca z Polski dotarł do centrum dystrybucyjnego pod Londynem i prawdopodobnie opuścił je 4-go kwietnia. Zakładam, ze samolot miał standardowe zbiorniki, co prowadzi do wniosku, że tego samego lub następnego dnia był na TT. Na TT być może, ale nie u nas.
Po dwóch tygodniach postanowiłem odwiedzić miejscową pocztę by zasięgnąć wiedzy z tej krynicy mądrości. Informacja była jasna - ani przesyłki, ani żadnego lisu do nas nie ma. Jak będzie to dostanę awizo.
Czas mijał, więc poprosiliśmy Sebę o złożenie reklamacji w Polsce. Wczoraj przesłał mi maila otrzymanego z działu obsługi klienta z TT - 15.04 l(po dziesęciu dniach!!!) list został przesłany na pocztę w Chaguaramas. Czyli kilka dni przed moją wizytą. Jednym słowem paczka była na miejscu, gdy o nią poprzednio pytałem.
Pełni nadzei udaliśmy się tam dzisiaj - reprezentantka poczty, w peruce w kolorach czarnym i blond, sprawdziła tym razem w "bardzo ważnym zeszycie". List jest u nich od 15-go. Bardzo długo, więc za każdy dzień po upływie pierszego tygodnia mam zapłacić 7 TT$. Nie chodzi o kwotę, nie zabije mnie, ale to zwyczajna kradzież. Nie dość, że ta piiiiiiiiiii, nie wykonuje swojej pracy to ja mam płacić karę. Dla niej wszystko jest proste - nie dam kasy nie dostanę przesyłki. Zawiodłem ją - nie dałem. Wybrałem opcję "na kurwa mać" i wykonałem chyba z 10 telefonów do ich biura obsługi klienta, aż w końcu porozmawiałem z kimś ważniejszym niż operator centralki ;-)
Rozmowa miala lekko "podniesiony" charakter, ale interwencja byla skuteczna. Stracone na połaczenia pieniądze wynagrodziła mi mina tej czarno-blond piiiiiiiiiiiii gdy wydawała przesyłkę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz