Orion wyglądał paskudnie. Już z daleka zauważyliśmy, że nie został w żaden sposób przygotowany na dłuższy postój. Cały był jakiś szary, omszały, z zaciekami na burtach. Pokład był koszmarnie brudny, nie podwiązane leżące na nim liny pokrywał kożuch czarnej pleśni. Żagle pozostawiono tak jakby wczoraj wrócił z morza tyle, że ze zwojów grota wylatywały ptaki. Na rufie leżał sflaczały ponton. Pewnie gdy był jeszcze napompowany zasłaniał dziurę w tylnej ściance kabiny, ale teraz była ona znakomicie widoczna. Ręce nam opadły, to ma być nasz nowy dom?
Poszliśmy do biura licząc nie wiadomo na co. Odpowiedź była prosta - dbanie o łódź to nie obowiązek mariny. Dziura w ściance? Nic o tym nie wiedzą. Ok, rozumiemy, teraz to nasz obowiązek i nasz problem. Źle się to zaczyna, kuźwa.
Wracamy, trzeba otworzyć w końcu łódkę i się rozpakować. Łatwo powiedzieć, wnętrze wyglądało jak po wybuchu granatu Ta łajza Paul miał miesiąc czasu na zabranie swoich rzeczy i posprzątanie, a wyglądało jakby musiał to zrobić w godzinę. Wszędzie walały się jakieś ubrania, szmaty, papiery, torebki foliowe i inne śmieci. Wszystko co kiedyś wisiało na ścianach zostało zerwane, pozostały śruby , dziury po nich lub resztki taśmy klejącej. Nie wysilił się na sprzątanie, zabrał co swoje (i nie tylko, jak się okazało później , a resztę rzucił na podłogę - pieprzony Irlandczyk. A gdy go pytałem, dlaczego nie zostawił kluczy w biurze mariny tylko jakiemuś swojemu znajomkowi to tłumaczył, ze gość miał wyczyścić łódkę na nasz przyjazd. Kłamał. Kłamał jak z nut.
Siadamy. Trzeba się chwilę zastanowić, sytuacja się lekko skomplikowała. Z drugiej strony jaki mamy wybór? Usiąść i płakać? Trzeba brać się za robotę, trochę posprzątamy, poczyścimy i będzie dobrze.
Zaczęliśmy “odgruzowywać” łódkę według zasady - podnieść, szybka ocena, następnie kosz lub odłożenie na bok. Przez pierwsze kilka godzin zapełniliśmy trzy dwustulitrowe beczki, a to był dopiero początek. Paul tak się śpieszył, że zapomniał nawet wibratora (pewnie żona do tej pory ciosa mu kołki na głowie, albo mści się w inny, bardziej wyrafinowany sposób;-) i prezerwatywy (można go zrozumieć, była używana).
Jednak po jakimś czasie trochę się “przejaśniło” i postanowiliśmy uczcić to przerwą na kanapkę i herbatę. Ola wyszperała coś z naszych zapasów, czajnik zadziałał - nasz pierwszy posiłek na jachcie. Usiedliśmy w salonie, podnosimy składany blat i nagle awaria, blat odpadł, wręcz się rozsypał. Co jest? Przyjrzeliśmy się bliżej. O kurwa. termity.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz