Niestety wiadomość nie była dobra. Podobno ceny poszły w górę, jakość w dół, a tak poza tym to na razie nie ma drewna na składzie. Może za tydzień, może a dwa, może za .... nie wiadomo kiedy.
Dla nas to przysłowiowy gwóźdź do trumny, następny, jeden z wielu. Powietrze ze mnie zeszło, dupa totalna. Kiedy w końcu coś pójdzie dobrze? Przecież będę musiał zapłacić dużo drożej kupując lokalnie.
Ioane chyba zauważył że nie najlepiej to odebrałem, a może trochę czując się winny zaczął tłumaczyć, że będzie co kilka dni sprawdzał, że rozumie naszą sytuację, że się postara, że wie jak się czujemy, że pamięta nas jak przyjechaliśmy - wesołych, uśmiechniętych, pełnych nadziei. Teraz widzi nas przybitych, smutnych, prawie złamanych.
Tylko myśli, że rozumie. Nie wie o nieprzespanych nocach, o kładzeniu się i wstawaniu z tym samym poczuciem beznadziejności, bezsilności. Nie wie jak to jest gdy zmora spać nie pozwala, budzi po kilku godzinach w środku nocy i nie wiadomo co ze sobą zrobić. Wstajesz wtedy, schodzisz z łódki, siadasz na paletę i patrzysz tępo przed siebie, w ciemność. Później zaczynają lecieć łzy i cicho łkasz żeby nikogo nie budzić. A jeszcze później, za jakiś czas, decydujesz, że jeszcze nie dasz za wygraną, że jeszcze raz spróbujesz. Podnosisz się i wracasz. Po cichu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz