No i
znowu jestem w kropce. Wypadałoby napisać, że „od pierwszych kontaktów z
żeglarstwem wiedziałem, że kiedyś wypłynę na MORZE”. Pięknie by to brzmiało. I jak romantycznie.
Niestety było dokładnie odwrotnie.
W zasadzie
byłem przekonany, że jakakolwiek większa przygoda będzie niemożliwa. O realnym
socjaliźmie wiedziałem wtedy niewiele, ale na tyle dużo żeby rozumieć co znaczą
paszporty i zamknięte granice.
Po raz
pierwszy żaglówkę „dotknąłem” na obozie harcerskim, tzw. żeglarskim. Miałem
chyba jakieś 12 lat (jak sądzę). Fajnie było, takie światełko w codziennej
szarzyźnie - sport dla gentelmenów ;-)
Jeździłem
z tzw. HOWW czyli Harcerskiego Ośrodka Wychowania Wodnego. Wiecie jak to jest –
wujek pracował w biurze projektowym ze „zwyczajowym” Komendantem tych obozów.
Zresztą cała jego rodzina tam „pracowała”. Prawie wszyscy płatni pracownicy i
kadra rekrutowali się z rodziny Komendanta.
No i na
tych obozach żeglowanie było ok, cała reszta już mniej. Nie byłem największy,
najstarszy, czy najsilniejszy. Czyli co pewien czas albo dostawałem w dupę,
albo szybko uciekałem.
Tylko, że
jeździłem na nie kilka lat. Starzałem się i nabierałem doświadczenia. Juz nie
każdy mógł mnie potarmosić.
Natomiast
wspomnienia są bezcenne. W tamtych czasach jeziora byłu puste, rybne, dzikie.
Gdziekolwiek
się zatrzymaliśmy, pod każdym pomostem pływały ryby na jakie teraz czeka się
całymi nocami. Wystarczył wtedy metr żyłki z haczykiem. Pamiętam ciekawa
sytuację – na wejściu do jakiejś śluzy zobaczyłem przywiązanego do pala
szczupaka. Był ogromny, dużo powyżej metra. Pokazałem go drużynowemu, który
zdecydował żeby go nie ruszać, bo pewnie ktoś go tu zostawił. Dopiero jak
trochę powędkowałem dotarła do mnie absurdalność tej sytuacji. Żaden wędkarz
nie zostawi zaciętej ryby przywiązując ją żyłką do pala. Ten szczupak się urwał
i pływając z dużym odcinkiem żyłki zaplątał o ten niefartowny pal. Jeżeli nikt
mądrzejszy go nie znalazł i nie przerobił na filety to pewnie zdechł z głodu.
Pływaliśmy
wtedy główniena Kadetach (na Optymista byłem już za stary) i Omegach. Tzw. część
sportowa obozu miała do dyspozycji trochę 420-tek, 470-tek, jakiegoś Finn-a, OK Dinghy
i coś tam jeszcze. Pamiętam jeszcze dwumasztowy i dwumieczowy jacht przerobiony
z szalupy (miecze na burtach), ale jak się nazywał ........ ?. Skleroza. Muszę
zapytać Turaja, on na pewno będzie pamiętał. Jarek ma wyjątkową pamięć i
poukładane wspomnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz