piątek, 25 maja 2012

Jak to się zaczęło?


No i znowu jestem w kropce. Wypadałoby napisać, że „od pierwszych kontaktów z żeglarstwem wiedziałem, że kiedyś wypłynę na MORZE”.  Pięknie by to brzmiało. I jak romantycznie. Niestety było dokładnie odwrotnie. 
W zasadzie byłem przekonany, że jakakolwiek większa przygoda będzie niemożliwa. O realnym socjaliźmie wiedziałem wtedy niewiele, ale na tyle dużo żeby rozumieć co znaczą paszporty i zamknięte granice.
Po raz pierwszy żaglówkę „dotknąłem” na obozie harcerskim, tzw. żeglarskim. Miałem chyba jakieś 12 lat (jak sądzę). Fajnie było, takie światełko w codziennej szarzyźnie -  sport dla gentelmenów ;-)
Jeździłem z tzw. HOWW czyli Harcerskiego Ośrodka Wychowania Wodnego. Wiecie jak to jest – wujek pracował w biurze projektowym ze „zwyczajowym” Komendantem tych obozów. Zresztą cała jego rodzina tam „pracowała”. Prawie wszyscy płatni pracownicy i kadra rekrutowali się z rodziny Komendanta.
No i na tych obozach żeglowanie było ok, cała reszta już mniej. Nie byłem największy, najstarszy, czy najsilniejszy. Czyli co pewien czas albo dostawałem w dupę, albo szybko uciekałem.
Tylko, że jeździłem na nie kilka lat. Starzałem się i nabierałem doświadczenia. Juz nie każdy mógł mnie potarmosić.
Natomiast wspomnienia są bezcenne. W tamtych czasach jeziora byłu puste, rybne, dzikie.
Gdziekolwiek się zatrzymaliśmy, pod każdym pomostem pływały ryby na jakie teraz czeka się całymi nocami. Wystarczył wtedy metr żyłki z haczykiem. Pamiętam ciekawa sytuację – na wejściu do jakiejś śluzy zobaczyłem przywiązanego do pala szczupaka. Był ogromny, dużo powyżej metra. Pokazałem go drużynowemu, który zdecydował żeby go nie ruszać, bo pewnie ktoś go tu zostawił. Dopiero jak trochę powędkowałem dotarła do mnie absurdalność tej sytuacji. Żaden wędkarz nie zostawi zaciętej ryby przywiązując ją żyłką do pala. Ten szczupak się urwał i pływając z dużym odcinkiem żyłki zaplątał o ten niefartowny pal. Jeżeli nikt mądrzejszy go nie znalazł i nie przerobił na filety to pewnie zdechł z głodu.
Pływaliśmy wtedy główniena Kadetach (na Optymista byłem już za stary) i Omegach. Tzw. część sportowa obozu miała do dyspozycji trochę 420-tek, 470-tek, jakiegoś Finn-a, OK Dinghy i coś tam jeszcze. Pamiętam jeszcze dwumasztowy i dwumieczowy jacht przerobiony z szalupy (miecze na burtach), ale jak się nazywał ........ ?. Skleroza. Muszę zapytać Turaja, on na pewno będzie pamiętał. Jarek ma wyjątkową pamięć i poukładane wspomnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz