No
to mamy porę deszczową pełną gębą. Lało całą noc, a w dzień
tak co pół godziny. Na dodatek po powrocie z mariny zostawiłem
torbę z komputerem na zewnątrz, na pokładzie. Po prostu wieszałem
ręcznik i … zapomniałem. Leżała przez całą noc i mokła.
Usłyszałem
rano wiele przykrych słów. Litania była bogato okraszona soczystymi epitetami. Trwała do włączenia komputera i stwierdzenia, że jakimś cudem działa. Uffff. Jednak foliowa torba trochę chroni.
Okazało się, że
nie tylko do siebie gadam, ale nawet się ze sobą kłócę. Jest na
to jakaś jednostka chorobowa?
Pokład nadal przecieka. Muszę wylewać co jakiś czas „nałapaną” wodę. To grubsza praca. Wcale mnie do niej nie ciągnie i chyba zrobię to po wyciągnięciu łódki. Nie wyobrażam sobie robienia tego na wodzie.
Pokład nadal przecieka. Muszę wylewać co jakiś czas „nałapaną” wodę. To grubsza praca. Wcale mnie do niej nie ciągnie i chyba zrobię to po wyciągnięciu łódki. Nie wyobrażam sobie robienia tego na wodzie.
Miałem
też ofertę, małą fuchę. Niestety związaną z pracą przy
żywicy. No, ale gdy tak leje nic zrobić na zewnątrz się nie da.
Dupa.
Poza
tym nic się nie dzieje, a właściwie to nawet mniej niż nic, bo
wraz z tym niżem ciśnienie musiało bardzo spaść. Nie mogłem się
rano dobudzić i cały dzień podsypiałem. Co w sumie nie było
takie złe ;-)
Polecam dobrego psychiatre.lub psychologa.
OdpowiedzUsuńO ile rozmowa z samym z soba jest w miare normalna na jachcie to klotnie z samym soba ju nie.
Nic sie nie martw to nie tylko ty.
Ja tez z tymi moimi kontractami.
Jeden dobry psycholog plus odpowiednia dawka rumu i wszystkie pronlemy odplywaja w sina dal.