No to pytam raz jeszcze - A co w przypadku dwóch jaskółek?
Obyło się właściwie bez emocji. Rybka na żywca złapała się przypadkowo, bez specjalnych starań. Płynęliśmy na internet, więc założyłem ją na kotwiczkę i puściłem wolno. No, prawie wolno - żyłkę wypuściłem na jakieś 25 - 30 metrów. Ponieważ rybki-żywce mają zwyczaj wracania do mnie i chowania się pod łódkę, do żyłki przymocowałem 5-cio litrową butelkę po wodzie, by wiatr trochę im utrudniał te "powroty".
No i to w zasadzie wszystko. Po powrocie z netu ściągnąłem żyłkę i wyciągnęliśmy wraz z Olą barrakudę. W zasadzie bez oporu z jej strony. Miała ciut poniżej metra i wredny pysk.
Czyszczenie i porcjowanie bestii zajęło mi z godzinę, było co kroić. Teraz rybne dania będą serwowane przez kilka dni, więc wędki na razie odstawiłem ;-)
Tomek szczere gratulacje ze masz jeszcze wszystkie palce.
OdpowiedzUsuńTak trzymac. Nawet gdybys stracil kilka z nich w paszczki innej rybki to przeciez pewna attrition rate w rym zawodziw jest acceptable.
Dania macie teraz oczywiscie urozmaicone; na sniadanie eyba, na obiad i kolacje ryba a na deser tez ryba.
I tym optymistycznym akcentem koncze i do nastepnego wpisu i potem spotkania w Lodzi w grudniu.
Andrzej
stary człowiek i morze ;p
OdpowiedzUsuń