czwartek, 2 października 2014

Doniesienia z frontu (144)

Najpierw o zdrowiu - Oli trochę lepiej, gorączki nie ma, boli ją podrażniona skóra. Łącznie z poprzednimi, skórnymi kłopotami daje to niepokojącą mieszankę.
No ale jak nie przemarsz wojsk, to sraczka. Odnowiła mi się periodycznie nawracająca kontuzja stopy. Mam nieodparte wrażenie, że te "nawroty" są coraz częstsze. W każdym bądź razie nie mogę chodzić i tak będzie przez jakiś tydzień. Z naszego jutrzejszego powrotu do Marin wyszły nici. Zaznaczam - nie zrobiłem tego specjalnie.
Z kronikarskiego obowiązku - dzień i noc, kiedy przypłynęliśmy były nietypowe. Woda aż się gotowała, ryby skakały, uciekały, żerowały. Pewnie dlatego, gdy skrobałem łódkę były na tyle nieostrożne, że udało mi się kilka złapać podbierakiem. Natomiast po wieczornych emocjach noc minęła spokojnie. Nie było brania.
Następnego dnia rano udało mi się złapać rybkę, trochę za małą na smażenie, a za dużą na przynętę. No ale założyłem. Pływała sobie dzielnie pół dnia bez efektu. Podrzuciłem Olę na ląd, wróciłem, sprawdziłem wędkę. Rybka zniknęła razem z kawałkiem kotwiczki.


Staram się montować coraz solidniejsze zestawy. Niestety nadal nie są wystarczająco silne. Będąc w Anglii pokupowałem na eBayu mnóstwo różnych haczyków, kotwiczek, wszystkiego co wydawało mi się potrzebne. Rozmiary się zgadzają, ale materiał nie. Wszystko powinno być z nierdzewki i maksymalnie mocne.
Dzisiaj np. próbowałem łowić małe rybki na przynętę. No i wziął mały tuńczyk. Niestety nie miałem założonego przyponu, no bo to przecież tylko na małe rybki i żyłka została przecięta jak nożem. Przypon już założyłem.
W nagrodę, gdy nie chciało mi się wyciągać wędki i zostawiłem ją na kilka chwil w wodzie, złowiła się tak zwana Lizard Fish. Sama. Nieduża, ale na lunch wystarczy.
Praca ze względu na rekonwalescencję całej załogi raczej podryguje, niż idzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz