Tuż za rufą przepłynął nam katamaran. Choć dookoła cały ocean ten dupek przepłynął kilkanaście metrów za mną. Chciał przyszpanować, pokazać jaki z niego mistrzunio. zabrakło tylko myślenia, zachaczył obydwie linki i je zerwał. Musiał słyszeć co miałem mu do przekazania, wyrażałem się dosyć głośno ;-)
Mam nadzieję, że jaszcze się spotkamy. Jak to mówią "góra z górą się nie zejdzie, ale ......"
Bequia wygląda dobrze. Takie Mayreau tylko większa. Głęboka zatoka, dobrze chroniąca od fal. Sklepy, bary, rynek warzywny, bojki przy brzegu, sporo miejsca na rzucenie kotwicy. Sprzedawcy jakby sympatyczniejsi, przedstawiają się po przypłynięciu. Nie są nachalni.
Młodzież podwozi ulotki reklamowe. Dostarczają na jachty wodę i paliwo, ceny jednak lekko szalone. Galonowa butelka wody to 19 EC.
Ten diabelek to Josef na łódeczce Pnut (pisownia oryginalna;-)
Pierwszej nocy znowu nas zdryfowało. Mieliśmy dość. O świcie podnieśliśmy kotwicę i, gdy Ola robiła kółko po zatoce, ja zamieniłem "danforda" na ""cqr-kę". Wróciliśmy na stare miejsce, dołożyliśmy warchlaka i ..... obserwowaliśmy.
Wiało zdrowo, czasami powyżej 25 węzłów, a my staliśmy jak przymurowani. Nosiło nas w prawo i w lewo, ale kotwica ani drgnęła. Nie zmienia to faktu, że obserwowanie naciągniętego łańcucha nie uspokaja.
Fakt, zatoka dobrze chroni od fal, ale nie od wiatru. Przynajmniej tam gdzie staliśmy, na jej wylocie.
Mieliśmy dość. Oczekiwanie na korzystniejszy wiatr nie skutkowało. Po prostu prognozy się zmieniały i to na co czekaliśmy przechodziło gdzieś bokiem. Na dodatek zapowiadało się 30 węzłów w weekend i zmianę kierunku wiatru na bardziej północny. No i zaczęło nam się trochę nudzić.
Jutro płyniemy na St. Vincent, czyli Świętego Wicka. Ja wszystko pójdzie ok, to trzy skoki i jesteśmy na Martynice.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz