poniedziałek, 1 lipca 2013

Doniesienia z frontu (22)

Sam siebie szokuję, bo mam dobre wieści. Do takowych przyzwyczajony nie jestem, więc jakaś trema i dreszczyk emocji mnie dopada. Ale żeby nie było tak hurra-optymistycznie, to jakieś złe nowiny też się znajdą. Przecież ma to być lektura depresyjno-dołująca.
Na początek małe usprawiedliwienie - nie piszę za dużo, bo dzieje się dużo. :-)
No to zaczynamy. Dzisiaj przyszedł spawacz. I nawet miał spawarkę. Co prawda nie miał przedłużacza a ten, który zdobył miał źle podłączone przewody, to jakoś daliśmy radę. Spieprzył niewiele, zagrożenie życia nie występuje. Pospawał natomiast to co chciałem w tym rzecz najważniejszą okucie dziobu. Dodatkowo umocowaliśmy generator wiatrowy, przesunęliśmy zadaszenie, dospawaliśmy rurkę pod uchwyt na silnik zaburtowy i naprawiliśmy pęknięcie w konstrukcji zadaszenia. Czyli mogę brać się za kończenie uzbrajania dziobu. Nareszcie.
Wczoraj cały dzień walczyliśmy ze sterem. Tzn. do steru to ja nic nie miałem, muszę go jednak zdjąć, by wymienić łożysko na wale. Nie daliśmy rady i to ta zła wiadomość. Po całym dniu prób na koniec zaczęliśmy wycinać co nam wpadło w oko. Pomimo odcięcia większej części łączenia wału i tak nie udało nam się opuścić steru. Jutro dalsza część tej masakry. Dla mnie to koszmar, ale mechanik stwierdził, że według niego zrobiliśmy duży postęp. Ja wolałbym mały postęp, łatwą wymianę łożyska, szybki koniec, niski rachunek.
No ale punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.


Po pracy, galopem, bo byliśmy spóźnieni, pobiegliśmy do Jurka Radomskiego na proszona kolację. Nie dość, że gospodarz zaserwował bigos i barszczyk (bardzo dobry bigos!!!), to jeszcze uraczył nas mnóstwem morskich opowieści z dreszczykiem. Mamy z Olą wspólną opinię - fantastyczny facet. Było bardzo fajnie. Na koniec, jak to bywa jedynie w Polsce lub wśród Polaków nie mogliśmy się pożegnać. Zawsze było coś jeszcze do opowiedzenia, coś jeszcze, co trzeba było omówić. Nie tak jak na spotkaniu np. z Billem z USA, który kiedyś zaprosił nas na kawałek ciasta, a po zjedzeniu, umył talerze i zaczął nas żegnać :-)
Na pewno to nie było nasze ostatnie spotkanie z kpt. Radomskim, zadbamy o to.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz