wtorek, 14 maja 2013

Na TT


Lot w jedną stronę. Brzmi trochę głupio, tak ostatecznie, lekko katastroficznie, ale lecieliśmy w pozytywnym nastawieniu. To już, już, za kilka dni będziemy na wodzie, wyciągnę wędki, książki i poszukamy jakiegoś cichego, spokojnego kotwicowiska. Zapoznamy się z jachtem, posprawdzamy wszystko i pomyślimy co zrobić dalej, gdzie popłynąć, od czego zacząć zwiedzanie świata. Fajnie.
Wszystko szło dobrze, tym razem lecieliśmy liniami Condor i nie narzekalismy na podawane drinki ;-)
Choć z wyborem linii lotniczych zawsze mamy jakiś problem. Linie, gdzie bilet w obie strony jest najtańszy, mają często drogi bilet w jedną stronę, Czasami wystarczy zmienić język wyszukiwania, czy deklarowany kraj zamieszkania (nie wylotu), by cena była inna. Monarch na przykład nie oferuje podróży rozpoczynającej się na Karaibach. Dziwne, ale co poradzić, trzeba trochę pokombinować.
Wylądowaliśmy na Tobago, panowie z imigracyjnego mieli niejaki problem z tym naszym biletem bez opcji powrotu (na TT nie ma możliwości wjazdu bez biletu powrotnego), ale byliśmy dobrze przygotowani i zepsuliśmy im zabawę. Mieliśmy pismo z mariny podbite bardzo ważną pieczątką Biura Imigracyjnego w Chaguaramas i wszystkie dokumenty jachtu.
Tobago to wyspa malutka, więc i do hotelu niedaleko. Następnie kąpiel, spacerek, i lulu.
Wstaliśmy wcześnie ponieważ nie udało nam się kupić biletów na prom zaraz po przylocie (wszystkie były wyprzedane) i zamówioną poprzedniego dnia taksówką podjechaliśmy pod przystań promową.
Ten prom to ciekawa sprawa, jest bardzo dobrym przykładem jak rząd powinien dbać o obywateli. Nasi "wybrańcy narodu" powinni tu przyjechać i się uczyć. W Polsce, czy gdziekolwiek indziej w UE podszedłbym do okienka, kupił bilet i popłynął. Na TT najpierw muszę, jeszcze przed otwarciem głównych kas, zgłosić się do okienka z napisem "informacja" i zapisać na listę rezerwową. Następnie trzeba poczekać, aż snujące się lejdis otworzą tzw. kasy i zaczną sprzedawać bilety. Nie ma żadnego bałaganu, damy wywołują po nazwisku (jeżeli potrafią je wypowiedzieć ;-) i wpuszczają po kilka osób. Bilet kupiliśmy bez problemu, ale okazało się, ze musimy stanąć w następnej kolejce, żeby następna dama popatrzyła ponownie na bilet, na paszport i .... nic więcej. Nie, nie, to nie koniec, następnie trzeba odsiedzieć swoje w poczekalni, wrzucić bagaż główny na wózek i już można przejść na prom. Ale i to się nie udało - nasze standardowe, używane przy wszystkich przelotach podręczne walizeczki, okazały się ...... za duże. No i jak o rozwiązać? Prosto - mamy je postawić na palecie przy wejściu. Trochę nam to nie wyglądało bezpiecznie - poświęciliśmy jeszcze chwilę i zabraliśmy jednak wszystkie cenniejsze rzeczy ze sobą. Aha, prom był w połowie pusty pomimo wyprzedanych podobno biletów. Policzyliśmy też obsługę - zajmowało się nami łącznie 8 osób. No i co - bezrobocie od razu spada. Choć na jakość serwisu raczej sie to nie przekłada ;-)))
Nieważne, nic nie jest w stanie zepsuć nam dobrego humoru. Płyniemy. Po 2,5 godziny dobiliśmy do Trynidadu, odebraliśmy plecaki, wzieliśmy następną taksówkę do Chaguaramas i dotarliśmy do mariny.
W biurze pogadaliśmy chwilę z Jo-Ann, odebraliśmy klucze i lecimy jak na skrzydłach obejrzeć nasz nowy dom.
Znowu się pomyliliśmy - dobry humor jednak gdzieś zniknął, a jego miejsce zaczęła zajmować wściekłość - Orion wyglądał paskudnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz