Telefon
zadzwonił i poproszono mnie o zastąpienie sternika na rejsie
szkoleniowym. Dlaczego? Nie chcę znać szczegółów bo i po co?
Oczywiście nie chodziło też o to, że taka ze mnie mega gwiazda.
Wiem, że Róża dzwoniła też do innych instruktorów, ale ponieważ
sprawa była „na już”, to kandydatów pewnie nie było zbyt
wielu. Dało się nawet ponegocjować uposażenie ;-). Rejs to inne
doświadczenie niż obóz stacjonarny, a ponieważ w Łodzi trochę
się obrobiłem to i …......pojechałem.
Wątpliwości
budziła we mnie sama formuła rejsu. Z jednej strony fajnie zobaczyć
nowe miejsca lub ponownie odwiedzić już widziane, z drugiej brak
stołówki to dla mnie duża niedogodność – nie umiem gotować.
Nie
miałem też pewności czy wpiszę się w krąg instruktorów
rejsowych. Nikt tego nie mówi głośno, ale jest pewna forma
konkurencji pomiędzy obozami i rejsami. Do tej pory byłem
przedstawicielem strony „obozowej”, a teraz miałem znaleźć się
po stronie „rejsowej”. Na obozach rządzi „silna grupa
geriatryczna”, instruktorzy mają „swoje lata”. Na rejsach
instruktorami są ludzie dużo młodsi.
Na
szczęście obyło się bez problemów. Okazało się, że nie taki
diabeł straszny jak go malują, a większość opinii na temat rejsu
i szkolenia na nim musiałem zweryfikować. Zweryfikować na plus.
Sądziłem,
że szkolenie jest tam prowadzone trochę po macoszemu i myliłem
się. Oczywiście trudności spowodowane brakiem czasu (konieczność
przemieszczania się) i trudnymi warunkami (teoria nauczana w lesie
pod jakimś daszkiem) nadal istniały, ale sternicy instruktorzy
naprawdę się starali. Zaliczenia cząstkowe były nawet bardziej
rygorystycznie wymagane niż na obozach. Na dodatek zapanowanie nad
tą całą zbieraniną, czasami zmęczoną, czasami zniechęconą,
też nie było łatwe.
Bardzo
mnie zawsze irytował bałagan i zamieszanie, które wprowadzały
powracające rejsy. Podchodzenie i odchodzenie do pomostów
wszystkich jachtów w tym samym czasie, wykrzykiwane komendy i hałas
były wku...... i trudne do zaakceptowania. Okazało się, że po
prostu nie ma innej opcji. W trakcie rejsu nie da się tego
przećwiczyć – nie ma na to czasu. Można próbować nauczyć
kursantów myślenia, ale na to też jest za mało czasu no i nie w
każdym przypadku jest możliwe.
Szczęśliwie
moja załoga nie zdecydowała się na egzamin. Chociaż tata jednego
z chłopaków zmienił jego decyzję. Kilka słów na temat egzaminów
umieszczę przy następnym wpisie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz