wtorek, 25 sierpnia 2015

Doniesienia z wakacji – Róża Wiatrów po raz drugi (205)

Telefon zadzwonił i poproszono mnie o zastąpienie sternika na rejsie szkoleniowym. Dlaczego? Nie chcę znać szczegółów bo i po co? Oczywiście nie chodziło też o to, że taka ze mnie mega gwiazda. Wiem, że Róża dzwoniła też do innych instruktorów, ale ponieważ sprawa była „na już”, to kandydatów pewnie nie było zbyt wielu. Dało się nawet ponegocjować uposażenie ;-). Rejs to inne doświadczenie niż obóz stacjonarny, a ponieważ w Łodzi trochę się obrobiłem to i …......pojechałem.
Wątpliwości budziła we mnie sama formuła rejsu. Z jednej strony fajnie zobaczyć nowe miejsca lub ponownie odwiedzić już widziane, z drugiej brak stołówki to dla mnie duża niedogodność – nie umiem gotować.
Nie miałem też pewności czy wpiszę się w krąg instruktorów rejsowych. Nikt tego nie mówi głośno, ale jest pewna forma konkurencji pomiędzy obozami i rejsami. Do tej pory byłem przedstawicielem strony „obozowej”, a teraz miałem znaleźć się po stronie „rejsowej”. Na obozach rządzi „silna grupa geriatryczna”, instruktorzy mają „swoje lata”. Na rejsach instruktorami są ludzie dużo młodsi.
Na szczęście obyło się bez problemów. Okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują, a większość opinii na temat rejsu i szkolenia na nim musiałem zweryfikować. Zweryfikować na plus.
Sądziłem, że szkolenie jest tam prowadzone trochę po macoszemu i myliłem się. Oczywiście trudności spowodowane brakiem czasu (konieczność przemieszczania się) i trudnymi warunkami (teoria nauczana w lesie pod jakimś daszkiem) nadal istniały, ale sternicy instruktorzy naprawdę się starali. Zaliczenia cząstkowe były nawet bardziej rygorystycznie wymagane niż na obozach. Na dodatek zapanowanie nad tą całą zbieraniną, czasami zmęczoną, czasami zniechęconą, też nie było łatwe.
Bardzo mnie zawsze irytował bałagan i zamieszanie, które wprowadzały powracające rejsy. Podchodzenie i odchodzenie do pomostów wszystkich jachtów w tym samym czasie, wykrzykiwane komendy i hałas były wku...... i trudne do zaakceptowania. Okazało się, że po prostu nie ma innej opcji. W trakcie rejsu nie da się tego przećwiczyć – nie ma na to czasu. Można próbować nauczyć kursantów myślenia, ale na to też jest za mało czasu no i nie w każdym przypadku jest możliwe.
Szczęśliwie moja załoga nie zdecydowała się na egzamin. Chociaż tata jednego z chłopaków zmienił jego decyzję. Kilka słów na temat egzaminów umieszczę przy następnym wpisie.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz