Zaczęło się bieganie po sklepach, urzędach, lekarzach. Czasu codziennie brakowało, staraliśmy się jednak jak najczęściej odwiedzać nasze mamy i syna, wiedząc, że nie wiadomo kiedy uda nam się ponownie zobaczyć. Zresztą tylko dzięki Sebastianowi, a właściwie jego samochodowi, udało nam się załatwić prawie wszystko.
Wyraźnie widocznym stało się też, że czas i odległość wpływają na relacje koleżeńskie, przyjaźnie. Z częścią naszych znajomych tematów do rozmów było jakby mniej. Nie szukaliśmy ze sobą kontaktów jak w latach ubiegłych. Na szczęście tylko z częścią. Odwiedził nas Andrzej, nasz internetowy przyjaciel i doradca. No i oczywiście oprócz rad przywiózł nam całą masę prezentów. Wszystko co mogło nam się przydać do prac remontowo-naprawczych.
Dotarli też Beatka i Grześ (albo Stary Greg, jak kto woli ;-), aż z Legnicy. Było nam bardzo miło.
Jak zwykle pakowaliśmy się na ostatnią chwilę, biegając w międzyczasie do sklepów i dokupując co nam się jeszcze przypomniało.
O podróż się nie martwiliśmy, skorzystaliśmy z zaproszenia Tesi i Piotra i spędziliśmy jeden dzień w Paryżu, odpoczywając po 20-to godzinnej jeździe autobusem i nabierając sił przed lotem. A tych sił nabraliśmy co niemiara, bo Tesia serwowała co chwila jakieś francuskie specjały i smakołyki. Trudno nam się oprzeć francuskiej kuchni, więc obserwując rosnące brzuchy wmawialiśmy sobie, że na zaciskanie pasa przyjdzie czas na Karaibach. No i przyszedł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz